...zdarzało mi się malować. Zdarzało mi się nawet dość często, bo malarstwo w liceum miałam dwa razy w tygodniu po 3 godziny (chyba, to było taaak dawno, że już nie pamiętam :) ) Później jakoś to zarzuciłam, choć być może wrócę. Bo pewna Bardzo Ważna Osoba mocno nalega... ;)
Na pamiątkę dawnych czasów mam kilkadziesiąt licealnych prac - lepszych lub gorszych, przeważnie to drugie ;), ale bardzo dla mnie istotnych.
Żeby uniknąć plotek i niecnych pomówień, że zajmowałyśmy się tylko namawianiem bardzo nieletnich do romansów, piciem kawki i robieniem zdjęć, przedstawiam fotki dowodowe: oto co porabiają Craftowe Dziewczęta gdy ich Chłopaki wybierają się na miacho...
Fotki nieco nieostre... ale cóż: raz, że noc, a dwa, że upajałyśmy się tym fimowaniem. BTW - gdyby nas ktoś nakrył, jak w twórczym szale, chcąc odcisnąć w fimo wzorki, wciskałyśmy je obie w szybę drzwi kuchennych... (próby nieudane niestety) i tworzyłyśmy "kiełbaski" z miliardów kolorów i świrle testowe najbrzydsze na świecie...
Wełna i akryl, dzieło natury i dzieło człowieka... Co je łączy? Miłość! Romans krakowsko-poznański z akcentem warszawskim (bo ktoś przecież przywiózł wróżkę na wakacje do Poznania ;) )
No, może nie do końca niespodzianka, bo Dodzia wiedziała o tym, że kapelusik dla córeczki będzie - w końcu umówiłyśmy się na wymiankę, w ramach której ja dostałam od niej piękny naszyjnik. Nie wiedziała natomiast jaki. Miał być w kremach, rudościach lub zieleniach.
Ponieważ bardzo lubię małe dziewczynki w jasnych kolorach stanęło na ecru. I powstał taki oto kapelutek. Nieco większy niż zamówiony - ale lato nieuchronnie zbliża się do końca i trzeba myśleć już o przyszłym lecie :)
Nici bawełniane z Lidla, szydełko 2,0mm i dwa wieczory świetnej zabawy.
Post dedykuję Alinie - która prócz tego, że zna fajne myśli, pojęła także istotę słów kluczowych i wie jak góglać, żeby wygóglać :) No i w ogóle fajna jest.
Deszczowy weekend jakoś nie bardzo mnie nastrajał na kończenie letniego topu. Zwłaszcza, że robótka na dwójkach, przerabiana w okrążeniach w dodatku, strasznie się dłużyła.
Postanowiłam zatem zrobić coś, przy czym efekty będą widoczne szybciej. Z zakamarków wyciągnęłam 2 motki Tiftika, który czekał na zmiłowanie już z pół roku :)
I tak oto w koszyczku pojawił się kolejny WIP. I mniej wiecej 1/4 jest już gotowa! :)
PS. Przy okazji odkryłam, że działam tak samo jak Kath - jak tylko w mych rękach pojawi się bawełna pogoda pewnie znów się pogorszy. Będziecie chciały deszczu - dajcie znać ;)
... że mam się zabrać za kończenie bliźniaka - to się zabrałam :)
Póki co jest tylko ogólny zamysł - sama jeszcze nie wiem jak bluzeczka będzie wyglądała u góry. A że zasuwam na dwójkach - to czasu do namysłu mam jeszcze sporo ;)
Po tygodniu dotarła wreszcie do Roodej* pewna priorytetowa przesyłka ... Roodziak przesłał mi swego czasu to foto na dowód, że "koraliki nosi". A mnie tak zafascynowało, że jest tu inna niż na co dzień (hehe, jak bym ją co dzień widywała ;) ), tak "korporacyjnie poważna", że po prostu musiałam Roodzię zescrapić
Użyłam głównie elementów z zestawu Urban Kiwi z Shabby Princess oraz pojedynczych elementów z bliżej nie zidentyfikowanych zestawów pobranych zapewne z DSP
* dla wyjaśnienia dodam, że Rooda nie mieszka na końcu świata: w Kuala Lumpur, Burkina Faso czy na Wyspie Wielkanocnej... Nie, Rooda mieszka w stolicy mojego kraju, dokładnie "315 kilometrów od drzwi do drzwi". I w ten oto sposób Poczta Polska zraziła do siebie chyba ostatnią osobę, która dotąd piersią własną skłonna była bronić jej honoru :)
Pamiętacie typologię zabawek? Wczoraj moja craft-zabawkowa kolekcja powiększyła się o zestaw 15 pieczątek i 11 tuszy do scrapowania. Ale musiałam - to była okazja, prawie za darmo... no, w sumie to niemal zaoszczędziłam kasę... ;)
Przy okazji pokazuję też absolutnie cudowne stemple metalowe, które "zza zachodniej granicy" przywiózł mi w czerwcu M. I nie wiem, co mi się bardziej spodobało - stemple same w sobie czy to, że wiedział co mi kupić...
Kupiłam sobie dziś książkę. I przyznaję się bez bicia, że głównie dlatego, że jest w niej m.in. tłumaczone przeze mnie opowiadanie.
Człowiek o wielu imionach. Antologia prozy bułgarskiej przełomu XX i XIX wieku Idea, wybór, przedmowa i redakcja: Galia Simeonova-Konach, Warszawa 2007
I tylko szkoda, że nikt nas o jej wydaniu nie powiadomił (opowiadania tłumaczyłyśmy dawno temu w ramach zajęć na studiach), że nagle dowiedziałam się, że tłumaczyłam z kimś wspólnie... Ale nic to - jest :)
Jedno z naszych ulubionych dań - smakowite, że paluszki lizać, tanie (ach, moja poznańska natura) i - wbrew pozorom - bardzo łatwe i nieskomplikowane. Przepis był kiedyś w Kulinarnym Atlasie Świata GW - został przeze mnie troszkę skrócony i uproszczony - a danie nadal jest pyszka!
Fota mi się nie podoba - ujawnia jakieś grudki i w ogóle... ale wiecie co? Trudno jest fotografować na głodniaka :)
Dla dwóch osób, które jeść lubią, wypada przygotować: - ze dwie łyżki masła (sklarowanego w dodatku :) ale wierzcie mi - Kasia też się nada); - cebule dorodne 4 (albo więcej jak ktoś przepada za cebulą); - czosnku 3 ząbki; - imbir w korzeniu lub w proszku (ponieważ na ogół nie mam w domu żadnego z nich zwyczajnie udaję, że tej części przepisu nie ma ;) ); - curry w proszku. Niby, wg przepisu, dwie łyżeczki. Ja daję na oko. Zapewne tak koło pół paczki :); - kura. Powinna być cała i wytrybowana. Tia... U mnie w potrawie lądują dwie kurze girki i jest git; - kostka rosołowa rozmerdana w dużym kubku wrzątku; - kartonik pulpy pomidorowej (albo mały słoik przecieru, albo puszka pomidorów - tylko trzeba je mocno rozdrobnić); - ze trzy liście laurowe; - 2-3 łyżki gęstej śmietanki (min. 18%).
Na dużej i dość głębokiej patelni na maśle szklimy cebule pokrojone w półplasterki, przeciśnięty przez praskę czosnek i imbir (jeśli go mamy). Zasypujemy curry i chwilę smażymy (to jest ten moment, w którym po raz pierwszy niemal umieramy z głodu przez zapach...). Po chwili dodajemy kurę i lekko rumienimy ją wszechstronnie. Całość zalewamy następnie bulionem z kostki, pulpą pomidorową, dodajemy laurowe liście. Jeśli patelnia nie była duża i głęboka przed tymi czynnościami koniecznie przekładamy całość do rondla. Naczynie przykrywamy, zmniejszamy gaz - najlepiej postawić garnek na płytce - i zostawiamy na gazie na godzinkę. Mniej więcej. Po upływie tej godzinki rozprowadzamy w sosie śmietanę, delikatnie zagotowujemy i gotowe!! Piszą, że najlepsze jest dnia następnego po odgrzaniu i faktycznie... Ale udało mi się to sprawdzić tylko raz :)
Ponadto informuję, że w konkursiwie, gdzie też szczegół miał znaczenie, wygrała... znów Justa_Mangusta :)
Prawidłowa odpowiedź brzmi: na tle obrazu. Justa była nawet nieco bardziej szczegółowa:
Otóż odpowiedź na pytanie "Na tle czego zostało zrobione to zdjęcie?" brzmi: na tle obrazu namalowanego przez mojego najfajniejszego kolegę (on jeszcze o tym nie wie i tak w ogóle to się nie znamy) M., obraz ten natomiast przedstawia miasto POZNAŃ - a tytuł pliku/zdjęcia ja-i-miasto – wiec to na 100% musi być to!
Przenikliwa bestyja, no nie? ;) Do Justy powędruje albumik na wakacyjne foty - szczęściara, jest jeszcze przed urlopem...
Poza Justą udział wzięła Rooda - wykazała się nie lada zacięciem wysyłając 7 (słownie : siedem) maili, z odpowiedziami prawie prawidłowymi ;) I już ona tam wie, że jej się też coś skapnie w ramach wyróżnienia :)
Fajnie się robi rzeczy dla małych dziewczynek. Może być kolorowo, wesoło, słodko i nawet trochę różowo :) Dla Julii i Alicji powstały takie oto małe (12x12 cm) notesiki-albumiki - z kolorowymi karteczkami na rysunki i inne różności, które chce się mieć.
Notesiki tu jeszcze nie zbindowane. Kolor papieru z tych, którym nijak nie da się zdobić dobrego zdjęcia :) Ale straszną mam ochotę zrobić taki jeszcze jeden, może wtedy się uda.