Wreszcie wydziergałam coś dla siebie!
Ostatnią taką robótką była
Fogginko, i muszę przyznać, że całkiem mi już tego brakowało.
Pomysł na tę bluzkę pojawił się, kiedy z
Morza Północnego zostało mi ok 1,5 motka włóczki, ból rąk niemal całkiem ustąpił i trzeba było czymś te ręce natychmiast zająć.
Nie obyło się, rzecz jasna, bez przebojów - półtora motka skończyło się za szybko, bluzka sięgała zaledwie do talii, a nie oszukuję się, że tuż po rozpakowaniu będę miała ochotę prezentować brzuch światu (zwłaszcza, że nigdy wcześniej też nie miałam takich ciągot ;) )... Tam gdzie kupowałam swoje motki ten odcień akurat "wyszedł"...
Przeszukałam net i okazało się, że mają go w fastrydze, czyli u nas, w Poznaniu. Mąż został natychmiast pchnięty po zakup - takie ostatnie zachcianki ciężarnej ;)
I co? Jajco! Dokupiony motek był z innej partii i oczywiście miał inne odcienie :/ Ale pomógł mi podjąć decyzję - kończę z tego co mam, najwyżej uszyję sobie do kompletu spodnie z podwyższonym stanem!
Z nowego motka uszczknęłam kilkanaście metrów na zakończenie i wykończenie dołu.
Choć niby mnie nie przekonywały paski batikowe w ubraniach stwierdziłam "ryzyk-fizyk, w końcu to tylko zapchajdziura"...
Muszę przyznać, że efekt mnie zaskoczył! Mega pozytywnie.
Model: raglan od góry, z przodem formowanym rzędami skróconymi
Druty: KP 3,5 mm, szydełko 2,5 mm
Dekolt został nabrany metodą prowizorycznego nabierania zupełnie prosto, w ilości oczek (od połowy tyłu) 20|20|40|20|20. Początkowo wydawał się dość mały, ale po zastosowaniu wszystkich zabiegów wykończeniowych (o których później), jest akurat. Trochę pobawiłam się wykończeniami - żeby nie było ani za ciasno, ani za luźno. Wyszło w sam raz.
Żeby zaś nie było za nudno - trochę urozmaiciłam raglan, co kilka rzędów dodając oczko narzutem (generalnie dodawałam z poprzecznej nitki).
Rękawek jest malutki - w zasadzie, prócz raglanu, składa się wyłącznie z plisy wykończenia (jak wszędzie robionej francuzem).
Największym udziwnieniem całości jest zakładka na biust modelowana rzędami skróconymi - nie da się ukryć, że jestem (chwilowo) bardziej biuściasta niż zwykle, więc postanowiłam, że nie będę się przesadnie opinać, tylko zrobię tam niezobowiązujący zapasik miejsca :) Dziergałam ją na czuja i na oko, ale wyszło ok i zdaje się spełniać swoje zadanie.
No i teraz owe tajemnicze zabiegi wykończeniowe :)
Nic specjalnego - po prostu po wydzierganiu i wymoczeniu bluzeczki w niemal wrzącej wodzie z dodatkiem płynu do płukania oraz jej wysuszeniu, potraktowałam ją lekko nagrzanym żelazkiem z parą. Niestety taka kombinacja ustawień powoduje przy moim żelazku zalewanie prasowanej rzeczy wodą od czasu do czasu, przy śnieżnych bielach więc nie polecam...
Warto było trochę się pomęczyć, bo dzianina bardzo na tym skorzystała! Po pierwsze stała się cudnie lejąca. A po drugie wydłużyła się akurat o tyle ile chciałam, dekolt nabrał pewnego luzu, ogólnie jest idealnie!
Przymierzyć mi się ją udało, nawet - o dziwo! - naciągnąć na Brzucho. Ale pokazywać Wam jej tak nie będę. Póki co więc fotki wieszakowe, a jak czas nadejdzie to machniemy sobie wspólną sesję, Bryza i ja.
Bo coś czuję, że będziemy się lubiły tego lata - jest super przewiewna, miła w dotyku (mimo tego, że to sztucznizna, mikrofibra), no i błyskawicznie schnie. Dziś zajęło jej to niecałą godzinę, na wietrze, ale za to w chłodzie :)
Mam jeszcze
ocalały motek Divy z drugiego kocyka, może dokupię do niej jakiś intensywniejszy kolorek i machnę drugą taką bluzeczkę, bo naprawdę podoba mi się to co wyszło. No i cena - całość kosztowała jakieś 12-13 zł :)
Na razie jednak zabieram się za dawno już naobiecywany sweterek dla Emi. Zapowiadałam go już w poprzednim poście, ale jakoś ten nieskończony bryzowy projekt nie dawał mi spokoju...
A co z dokupionym motkiem? A chyba sobie szal machnę z niego, albo może coś szydełkiem wydziergam - na bank się nie zmarnuje.
edit:
Kota, na życzenie Zulki. Korzystająca ze słońca i przewiewu jednocześnie :)
Oraz dowód na to, że wykorzysta naprawdę każdy kawałek nasłonecznionej przestrzeni. Nawet w zawieszeniu ;)