wtorek, 28 lipca 2015

Lato. Kolor. Wena.

Bratanice są fajne, wiecie?
Mam dwie i obie ubóstwiam. Dlatego też robienie im prezentów (choć, z powodu wiecznego zabiegania, nie tak częste jak bym chciała) sprawia mi mega radochę. Niedawno pokazywałam tu komplet dla Emi, teraz czas na coś dla O.

O. ma już 11 ponad lat. To straszne! :)
I nie wiem jak to możliwe, skoro doskonale pamiętam niańczenie małego gzuba...

Z drugiej strony to fajne - bo można jej robić już prawie dorosłe prezenty :)
Na przykład - biżuterię. Prawie dorosłą i prawie poważną. Jak ja ;)


Prawda jest taka, że wcale niechętnie oddam O. ten komplecik ;) Bo bardzo mi się spodobał.
Ale może po prostu machnę sobie kolejny? Bo jego wykonanie jest zadziwiająco proste w stosunku do osiąganego efektu.


Komplet składa się z trzech elementów i powstał z:
- ok 1,20 m sznurka bawełnianego "masajka" (ofc pociętego na trzy kawałki ;) ),
- trzech zapięć magnetycznych (bo życie powinno być proste).


A na komplet składają się:
- bransoletka pojedyncza,
- bransoletka podwójna,
- naszyjnik (w wersji podstawowej do potrójnego owinięcia).



Bransoletki można nosić osobno, można razem, a można i połączyć magnesami w jedną, potrójną bransoletkę :)


Kolorowy sznurek jest oczywiście gotowcem, więc całe "rękodzieło" ogranicza się tu do przycięcia odpowiednich kawałków i wklejenia końcówek/zapięć.
Ot, cała filozofia.
I co, że prostackie to? Nic! Bo grunt, że fajnie i efektownie wygląda!


Jak widać na zdjęciach - sznurki mają łączenia (takie czarne szwy między żółtym a pomarańczowym paskiem po lewej na górze). W bardziej "eleganckich" projektach można by ich unikać, ale w tym wypadku uznałam, że takiej konieczności nie ma.


Do naszyjnika można też doczepić bransoletki - wówczas da się zrobić 4 owinięcia. Dwie połączone bransoletki można też łączyć jako jeden cienki i umiarkowanie długi naszyjnik. Tę dłuższą można też nosić jako małą "obróżkę" - jeśli ktoś lubi, ja średnio, bo "się duszę" :)


Jak więc widać kombinacji jest bez liku...


Tak, zdecydowanie muszę popełnić taki też dla siebie :)


No dobra.
Było fajnie, było kolorowo, ale plotłam coś ostatnio o bluzce.
Bluzka jest - tylko nie doczekała się jeszcze zdjęć :)
Są za to zdjęcia (i to w pięknych okolicznościach przyrody) - o zgrozo! - bluzki kolejnej!
Jest i bluza!
I bransoletka koralikowa!
I naszyjnik się prawie skończył kolejny (tym razem szydło zamieniło bobbina w biżuterię...)


To chyba błękit nieba tak mnie nakręca... Weno trwaj!
I Wy trwajcie przy mnie, nowe rzeczy - mam nadzieję - już wkrótce :)

czwartek, 9 lipca 2015

Uhu! Uhu!

Co robi żona-sowa wieczorową porą?
Sówkę dla męża. Taką mini towarzyszkę podróży służbowych (dość licznych, choć szczęśliwie niedługich).


Sówka powstała podczas wieczornego serialowego resetu - aktualnie "Gdzie pachną stokrotki" z dziergającym detektywem Emersonem Codem.

{źródło}

Cowieczorny reset musiał się odbyć (wiadomo), a było tak upalnie, że myśl o robótce, która choćby częściowo miała spoczywać na mnie, przyprawiała mnie o dodatkowe uderzenie gorąca ;)
I tu pojawił się pomysł na coś maleńkiego. Amigurumi.


W oko wpadła mi ta sówka. Moja nawet w połowie nie jest tak precyzyjna, ale raz, że w ogóle się na to nie nastawiałam (nie mam cierpliwości do takich pierdółek małych), a dwa, że tylko korpus i oczy powstały z przyzwoitego kordonka - skrzydełka i dzióbek, to jakieś rozwarstwione resztki Alpaki i czegoś tam, znalezionych w podręcznym pudle (bo z powodu upału i później pory mowy nie było o ryciu w innych schowkach (Których oczywiście, mężu, wcale nie mam. Tak dużo.).


Wnętrze sówki też nie jest szczególnie bogate - to resztki alpaki (znów) upchane dość swobodnie (sówka ma miękkie serduszko).


Sówka ma za to osobowość.
I jest całkiem pracowita.


Zresztą - zobaczcie sami. Oto mini reportaż "Co sówka widziała?".

Jak tylko się wykluła przewędrowała się po oparciu kanapy. Ciekawe czy coś w ogóle mogła dostrzec zza tych półprzytomnych oczek ;)


Następnie wskoczyła na książkę z półkami - już wtedy było wiadomo, że ciekawska z niej osówka.


Wczesnym rankiem, choć wcale się nie wyspała (wszak wykluła się po północy, a pociąg był poranny!), wybrała się w pierwszą podróż do biura.


Tak tak, na tym zdjęciu jest sówka! Teraz dopiero widzicie jaka jest malutka, prawda? ;)


Mała, ale pracowita.
Pozałatwiała wszystkie sprawy (choć trochę musiała posiedzieć "na słuchawkach") i wróciła do domu. Dzielna ptaszyna!


I dzielna ja! Zaliczam sobie pkt. 10!


A teraz chyba na chwilę zmyknę. Choć nie zdążyłam pokazać wszystkiego co powstało w tym tygodniu (no wprost sama w to nie wierzę, ale zdążyłam jeszcze coś uszyć), to na relację chwilkę będziecie musieli poczekać.
Jutro ostatni dzień pracy, a w poniedziałek wybieram się w piękną podróż, więc trochę mnie tu nie będzie.



Uhu!

poniedziałek, 6 lipca 2015

Góra -> dół

O tym, że latem ilość "gatek" może być gigantyczna, a i tak ich w końcu zabraknie - wie każda mama malucha :)
Bo:
- zalane,
- zapaćkane,
- przetarte,
- znów zalane,
- najzwyczajniej w świecie brudne,
- i zalane po raz kolejny....
Nie wiem, czy Wasze dzieciaki też to mają, ale mnie się trafił jakiś Wodnik Szuwarek, który ZAWSZE, ale latem to już szczególnie, uwielbia taplać się w wodzie.

Na szczęście trafił mi się też mąż, który od czasu do czasu pozbywa się z szafy koszulek, całkiem jeszcze dobrych, tylko dlatego, że mu się znudziły (lub - rzadziej na szczęście - "skurczyły się w praniu").

A takie koszulki idealne są na gatki.


Gatki proste, ale do zadań specjalnych. Bo mają:
- okryć, ale
- nie krępować, oraz
- nie przegrzać, ale
- nieco zakrywać (kolana np., żeby je choć trochę osłonić podczas rajdowania z samochodzikami po dywanie), a ponadto
- jako tako wyglądać.


Gatki są niemal do bólu proste. Od całkowitych prostaków odróżniają je wyłącznie, jakże wspaniałe, kieszonki na tyle.


Kieszonki, które wpadły mi do głowy w niemal ostatniej chwili. Naprawdę, strasznie mi się podobają (zarówno na samych gatkach, jak i na gatkach wdzianych na użytkownika) - mała rzecz, a cieszy :)


Oczywiście daleko im do perfekcji , ale trzymają się i spełniają swą rolę urozmaicacza powierzchni tylnej. Najpierw chciałam spasować je z paskami tła, ale byłyby wtedy za wysoko, albo za nisko. Stwierdziłam więc, że daję niedbałe przesunięcie ;)


Zarówno górny brzeg kieszonki, jak i dolny brzeg nogawek mają oryginalne wykończenie koszulki - co szalenie ułatwia pracę w przypadku nie posiadania owerloka 5-nitkowego :)


Bo gatki z koszulki wykrawa się tak:


Wykrój "skonstruowałam" (czyt.: odrysowałam z innych gatek) sobie w zeszłym roku. I nadal się sprawdza. Krojąc dodałam tu i ówdzie po centymetrze i jest akurat. 
No, długość nieco ewoluowała - w zeszłym roku spodenki były "do pół łydy" w tym są "za kolanko". Jeśli chce się dłuższe to oczywiście łatwo da się to zmienić układając je ciut wyżej na materii koszulce ojca.


Trzy szwy owerlokiem, obrzucenie nim górnego brzegu, plus podłożenie go elastycznym zygzakiem, wciągnięcie gumy - czyli jakieś 20 minut roboty, z czego 5 to zszywanie gumki ręcznie ;) - i voila!


Nowe spodenki mogły iść dziś do żłobka :)
A mama może wyciągać kolejne koszulki z szuflady ojca ;)