wtorek, 30 czerwca 2015

Kto komu dał kosza

Uwaga, uwaga, będzie o prehistorii.
O czymś, co powstało ze 3 miechy temu :)

Z okazji dnia kobiet panowie z Zakładu Pracy zorganizowali dla nas niespodziankowe warsztaty. Jak się okazało - w Moherze :)
A dziewczyny pozwoliły nam okiełznać bobbiny :)


Widywałam je już z Moherze i całkiem się wydawały pociągające, ale jakoś nie miałam odwagi spróbować. No dobra, cena też mnie nieco zniechęcała (jeden "motek" to ok 25 zł).


Okazało się jednak, że jak już się zacznie to trudno jest skończyć :) Co widać na powyższym obrazku.

Na poniższym zaś - bobbinowy twór mój pierwszy, warsztatowy - koszyczek z uchami.


Trafił mi się wyjątkowo cienki Bobbin (na tym, między innymi, polega ich urok, że są nierówne), w związku z czym koszyczek jest dość ażurowy. Co akurat w ogóle mi nie przeszkadza.

A jak wróciłam do domu - heklowałam dalej.


Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie eksperymentowała. Najpierw zmieniłam metodę okrążeniową ze "schodków" na "ślimaki" (odsyłam do mojego stareeego kursu). Zmieniłam też sposób wykańczania brzegu - dodałam dodatkowy rząd oczek ścisłych.


Jak dotąd dorobiłam się koszyczków trzech. Ale nie jest wykluczone, że powstanie ich więcej.


Podoba mi się ta ich koślawość.


To, że każdy jest jakby trochę z innej "fabryki".


Że uszy się koślawią.


A brzegi i dna falują.


I tak dumam.
Ponieważ koszyczki (z racji cienkości bobbina) są dość wiotkie, planuję je usztywnić na beton sprytnym preparatem, który nie zmienia wyglądu tekstyliów, a jedynie ich właściwości plastyczne. Słowem - wygląda jak miękkie, a jest twarde :) Tu przykład by Kuka Szydełkoholiczka.

I pytanie - usztywniać w formie luzackiej, czy naciągnięte i wyprostowane? Jak sądzicie?


A teraz zaprezentuję wielkie szydło, którym koszyki wydziergałam. Dostane w pakiecie warsztatowym w Moherze.


Jak jest wielkie prezentuje mała łapka synka ;)


No i widać, że sporo tego sznura jeszcze zostało - w sumie za 2,5 dyszki to całkiem dużo można wydziergać ;)



Przy okazji podsumowanie, jak mi idzie wyzwanie dziewiarskie. Cóż. Pół roku za mną, a punkciki "aż" trzy ;)



3. - powyższe koszyki
5. - komin szary, który jeszcze tu nie gościł (ale zagości)
8. - komplet dla Emi, przedostatni post
  edit - cztery :)

9. - zajączkowy sweter z włóczki trzymanej ponad rok
 Ale spoko, dam radę. Może nie wszystkie 15 się uda odhaczyć, ale do dyszki planuję dobić ;)

środa, 24 czerwca 2015

Jak nie ja

Są takie rękodzieła, które mnie kręcą i nęcą niezwykle - to głównie drutowanie. Ale też szycie i inne szmaciano-sznurkowe sprawy.
Są takie, w które wkręcam się na chwilę, czytam, szukam, szaleję, robię zakupy (ha! te najchętniej), coś potworzę i... mi przechodzi - to wszelkie biżuteryjno-koralikowe klimaty, papiery, scrapy (kto dziś w ogóle pamięta, że kiedyś tu bywały?), modelina. I pewnie wiele innych.
Ale są i takie, których raz spróbuję i już wiem - to nie dla mnie.

Choć czasem się złamię ;)


Do tej kategorii należy przede wszystkim decoupage. Kilka razy próbowałam i jakoś nigdy mnie nie zachwycił.
Dlaczego? Samo działanie jest fajne - materiały niedrogie (relatywnie) i dość łatwo dostępne. Mnogość serwetkowych i papierowych motywów poraża, trudność wykonania - na poziomie co najmniej zadowalającym - niewielka*. Nic tylko robić.


Tyle, że to totalnie nie mój klimat.


Bo:
a) nie lubię rzeczy "słodkich", a tak mi się kojarzy decu,
b) nie lubię rzeczy powielalnych, a tu taką samą/bardzo podobną rzecz można zrobić wiele razy; ba! coś niemal identycznego może zrobić wiele osób,
c) bo nie lubię durnostojek,
d) bo jakoś trudno w tej dziedzinie pójść w kierunku "mojej" estetyki.


Żeby była jasność: jak w przypadku każdego tworzenia, podziwiam tych, którzy się takim rękodziełem zajmują i ewidentnie mają kunszt w łapach (i pędzelkach).
Niestety w przypadku decoupage'u mam wrażenie, że wyjątkowo dużo jest wykonań takich sobie, nie powalających ani walorami artystycznymi, ani precyzją wykonania.

No wypisz wymaluj jak mój "lampion" :)


Rożnica polega na tym, że ja swój zrobiłam for fun i w najbezczelniej śmiałych snach do głowy by mi nie przyszło oferowanie kupna tego "cuda".


A fun rzeczony był całkiem przedni: kieliszek ze szwedzkiego sklepu, kilka chwil, ociupina (pewnie mniej niż pół arkusza A4) papieru ryżowego, kilka motywów z serwetki, ciut kleju "wikolopodobnego" oraz (jedyny, dla mnie, element nieosiągalny na co dzień) trochę ozdobnych kuleczek, fajne towarzystwo - i jest.


I choć stylistyka nadal nie moja, to starałam się by było możliwie oszczędnie w środkach i świeżo. I na czasie - wszak sezon truskawkowy w pełni.

Generalnie - ujdzie, choć pewnie miejsca w domu nie zagrzeje (czy wspominałam, że nie znoszę durnostojek?).


Za to zaczarowały mnie kuleczki. Dają na maksa fajny, delikatny efekt. No mała rzecz, a cieszy :)


I kojarzą się apetycznie z cukrem na brzegu pucharu ;)


 I chyba coś z nimi pokombinuję. Hmmmm... zakupy? ;)

"Lampion" powstał na mini warsztatach zorganizowanych podczas naszego pikniku firmowego przez panią Dorotę z pracowni Kreatywnie.com.
Spotkanie z panią Dorotą było przemiłe i dla mnie o tyle zabawne i wzruszające, że to właśnie w jej pracowni (choć wówczas w innym miejscu Poznania) zaczęłam swoją przygodę z rękodziełem i spotkania "w realu" z ludźmi poznanymi w świecie wirtualnym. To był chyba rok 2007, szmat czasu temu.
Ciekawe czy Ania-Rozella pamięta, że to tam się pierwszy raz umówiłyśmy? :)

środa, 10 czerwca 2015

Brak

Brak to po bułgarsku małżeństwo. I ten брак akurat bardzo lubię :)

Ale nie o nim tu chciałam, jak się domyślacie. Brak mi czasu i sił na wytwórstwo. Straszliwie.
Brak mi Was - i pisania tutaj, i bywania u Was. Takiego bardziej, z czasem na zostawienie komentarza, a nie tylko na szybką przebieżkę po blogach.

Brak mi też w sumie wytłumaczenia - dlaczego?
Bo przecież: argumenty, że praca, szkoła, dziecko, dom - są banalne.
Poza tym - poza szkołą - wszystkie były "od zawsze". Co więc się zmieniło w ciągu kilku ostatnich miesięcy?
I gdzie te miesiące się podziały?!

Najpierw była zima taka-jakaś-nijaka, a później wioooosna się zeeeebrać nie mooogła i rozkuuuulać i przyyygrzać i przyświeeeecić w końcu tym słońcem, nam, słońca spragnionym, w zesztywniałe kości.
No masakra.

Ale dość!
Niezależnie od wszystkiego trzeba się ogarnąć. Zmusić do chcenia.

Bo - tak bogiem a prawdą - czasem stworzenie czegoś to raptem kilka chwil.
Choćby miały być to formy małe - będą! Takie postanowienie z okazji bez okazji ;)
A dowodem dzierganka poniżej. Wydrutowany dla bratanicy mały wiosenny komplet. 

Najpierw powstała chustka - niewielka, lekka, ażurowa.


Powstawała - jak to zwykle u mnie bywa - z głowy, wg ogólnej jakiejś myśli, ale bez planu szczegółowego. A już zwłaszcza bez wyliczeń!


90% efektu zrobiła włóczka - cieniowanki Alize są na takie wyroby idealne. W ramach urozmaicenia (roboty, nie chustki) co jakiś czas wrzucałam rządek ażurów albo oczek lewych :)


Na końcu - równie spontaniczna falbanka :)



Chusta jest niewielka - w końcu dziergałam ją dla czteroletniej panienki. I ma nietypowy kształt. Trochę dlatego, że chciałam sobie poeksperymentować, a trochę dlatego, że dodając na szerokości nie chciałam przesadnie iść w dół. Miał wyjść taki chustko-szaliczek do zamotania wokół szyi w chłodniejsze dni wiosny czy lata. I wyszedł.

 

Całość robiona na czwórkach z włóczki dość cienkiej (normalnie przerabiałabym ją na trójkach), więc wyszło nawet zwiewnie i lejąco. Zgodnie z oczekiwaniami.




Do kompletu - czapeczka. 


Paski koloru robią już wszystko - dlatego forma czapki jest na maksa prosta.




Cały komplet ozdabiają jeszcze małe biżuteryjne łapki hand-made. Bo lubię i bo wiadomo, gdzie przód czapki ;)


Komplet się spodobał. Chyba bardziej mamie niż panience ;)
I był naprawdę błyskawiczny - wszystkiego ze 3 krótkie wieczory. I to mimo tego, że czapka wymagała wydziergania po raz drugi - tak to bywa, jak się robi po nocach "na oko", pierwsza wyszła sporo za mała ;)

Ale dzięki temu prezent dostała jeszcze jedna mała panienka, a jej mama zamówiła "coś" do kompletu, będzie więc okazja na małych form więcej ;) 

Metryczka:
model: z głowy :)
włóczka: Alize Bella, bawełna 100%, prawie 2 motki na "komplet" złożony z chustki i dwóch czapek ;). Kupiona w Moherze.
druty: KP, 2,5 (włoskie nabieranie), 3,5 (czapka), 4,0 (chusta)
  


za piękne słoneczne zdjęcia dziękuję Em :*

A poza tym na drutach też forma większa, w pewnym sensie zamówiona. I chyba dlatego idzie mi jak krew z nosa... Jakoś zawsze rzeczy dogadane idą mi niemiłosiernie ciężko.
Na szczęście Mohery są wyrozumiałe, kiedyś błękit skończę, obiecuję :) 

A pracę nad nią przerywam sobie kolejną formą mniejszą, dzierganą z myślą o sobie i jesiennych już chłodach porannych i rowerowym docieraniu do pracy. Trochę hipsterską, trochę fluo ;) 

I zamierzam przysiąść do szycia latem. W końcu - wszystko jest możliwe, gdy brak też czasu na wątpliwości, co nie? ;)