poniedziałek, 30 maja 2011

Klejnoty urozmaiceniem nudnej roboty

Markery przywędrowały dziś do mnie pocztą. Hania-Mumumka chciała odwdzięczyć się w ten sposób za próbki Medusy, które jej posłałam, dziękuję! :)
Z miejsca się w nich zakochałam! Są jak małe klejnoty. I to w pięknych kolorach.


Nawet z nimi w dłoni wciąż jednak miałam jeszcze wątpliwości, bo od zawsze wydawało mi się, że takie markery są niewygodne, że haczą, że nie wiem co jeszcze. Dlatego pędem wracałam do domu, żeby jak najszybciej spróbować. I wiecie co? Nie miałam racji. Są bardzo wygodne!


Zresztą - Mumumka zrobiła je tak precyzyjnie, że nie ma nawet najmniejszego zadziorka!


A nudna robótka od razu stała się mniej nudna - człowieka aż gna, żeby dotrzeć do następnego klejnociku. I rzędy lecą ;)



Ostatnio jednak rzędy lecą znacznie wolniej. Nawet oczek za bardzo nie przybywa. Wszystko przez nowe hobby. Zaczęłam bowiem oglądać świat z takiej perspektywy :) Jeżdżę oczywiście w charakterze "plecaka", do samodzielnej jazdy jakoś mnie nie ciągnie.


A dzięki motocyklowym wycieczkom prowadzę badania nad równinnością Wielkopolski ;)



Dobrze, że przez zimę poczyniłam zapasy włóczek - teraz tylko kaski, kurtki i inne ochraniacze mi w głowie i to one przez najbliższe miesiące będą rujnowały mój portfel...

sobota, 28 maja 2011

Spódnica czy spodnie?

Nie potrafiłabym chyba powiedzieć co wolę. Jedno i drugie, w zależności od nastroju.
A bywa, że jedno Z drugiego :)
W zeszłym roku (a może dwa lata temu? nie pamiętam dokładnie) kupiłam sobie w jakimś SH (no dobra, nie w "jakimś", bo dokładnie wiem gdzie, ale nie powiem - to świetne źródło :) ) lniane spodnie. Strasznie mi się podobały ich wykończenia, no i materiał - niejednolity, jakby lekko tweedowy. Możecie sobie wyobrazić taki len? No, to one właśnie takie były. To w zasadzie len z domieszkami (chyba, nie miały metki), więc wyjątkowo mało się gniotły.
I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że od początku były za duże. Nieznacznie, jeden rozmiar, ale przy moich śladowych biodrach już było to problemem. A że tej zimy mi się ciut zmalało jeszcze, to stały się już dużo za duże. Pozbywać się ich nie chciałam, za bardzo mi odpowiadał ich kolor..

Postanowiłam więc przerobić je na spódnicę. Powstała we wtorkowe popołudnie.

Kota też chce pozować ;)

Jak ją zrobiłam? Rozprułam wewnętrzne szwy nogawek: szew środkowy tyłu aż do paska (jeśli spodnie nie są dużo za luźne nie trzeba aż tak daleko, ale trochę większe w biodrach niż planowana spódnica powinny jednak być, bo inaczej będzie ciasno, no i muszą mieć szerokie nogawki), a szew przodu do zamka (ostatecznie jednak - ze względu na różnicę rozmiarów, biodrzastość spodni i niebiodrzastość mnie - przesunęłam też cały zamek, choć nie jest to zawsze konieczne - wiem, bo to chyba moja 4 lub 5 spódnica ze spodni, kiedyś szyłam je namiętnie...). Na koniec, kiedy już pospinałam wszystko na nowo - ścinając kliny w spodniach potrzebne a w spódnicach nie i łącząc prawą nogawkę z lewą z przodu i z tyłu - odprułam prawie cały pasek (też dużo za luźny (to też nie zawsze jest konieczne) i - po ostatecznym pozszywaniu całości - wszyłam go na nowo.
Dobra, zagmatwałam strasznie, ale to naprawdę jest bardzo proste :)
Moja "nowa" spódnica w wersji biurowej prezentuje się tak.


Jest dość wąska, z "funkcją skradania" bo - trochę z lenistwa, a trochę dlatego, że tak mi się bardziej podoba - nie zrobiłam rozporka z tyłu. Mam jeszcze trochę materiału, więc jak mi się zachce i uznam, że jednak jest potrzeba to da się dorobić :)
Na razie udało mi się dojść i wrócić z pracy, więc źle nie jest ;)


Najbardziej się cieszę, że udało mi się "ocalić" pasek, bardzo mi się podobają w nim te ozdobne szwy. A dzięki temu, że dorobiłam zaszewki na przodzie i nie tykałam szwów bocznych ominęło mnie prucie stębnówki.


I na koniec zdjęcie pt. "trochę mnie razi słońce i nie widzę, czy mieszczę się w kadrze, ale dzielnie pozuję". Strasznie mnie rozbawiło, więc dzielę się z Wami ;)


Wziuuuut! Zmiana tematu
Zwykle o takich rzeczach nie piszę, ale jestem tak zadowolona, że nie mogłam się nie podzielić :)
Kupiłam sobie ostatnio kosmetyki Sally Hansen do makijażu, na allegro, rzecz jasna, w polskich sklepach ich nie widziałam (byłam przekonana, że ta firma to wyłącznie pielęgnacja paznokci). Moje zakupy to podkład matujący i puder redukujący pory.
Oba są - jak dla mnie - strzałem w dziesiątkę!
Podkład: lekki, delikatnie transparentny, ale na tyle kryjący, by wyrównać koloryt. Pierwszy od baaaardzo dawna (od zawsze?) podkład wystarczająco dla mnie jasny i nie wpadający w róż! Wreszcie moja twarz ma taki kolor, jaki mieć powinna :) I matuje cudnie. Zgodnie z opisem sprzedawcy to nie jest taki "pudrowy mat", raczej efekt czystej, zdrowej skóry. Spokojnie starcza go (efektu) na 10 godzin życia zawodowego. Później jest ciut gorzej, ale inne podkłady, które testowałam (a było ich sporo) wysiadały znacznie szybciej. Nawet matujący Vichy mniej mi się podobał, bo tu mam miłe uczucie "przewiewności" powłoki :) Dodatkowo ma ponoć właściwości oczyszczające skórę - to jednak pewnie da się stwierdzić po dłuższym stosowaniu.
Puder: to dopiero jest czad! Pierwsze użycie, mimo przeczytania wcześniej opisu i pozornego przygotowania, było szokiem. Puder jest sypki, w tubce, w zestawie jest pędzelek (taki jak pędzle do podkładu), na który wysypuje się z tubki biały proszek (wyglądający jak soda). A proszek, natychmiast po zetknięciu ze skórą, zmienia się... w wodę! Tę "wodę" należy rozprowadzić po twarzy. Ponieważ już sam podkład ładnie matuje, a puder jest całkowicie transparentny, stosuję go tylko w newralgicznych miejscach: tam gdzie skóra najbardziej się błyszczy i gdzie pory są większe.
No i sprawa niebagatelna - stosuję od tygodnia i nie ma śladów uczulenia, a ostatnio uczulało mnie już prawie wszystko.


Słowem, jeśli ktoś ma takie oczekiwania jak świeży wygląd + brak efektu maski (raczej "makijaż, którego nie ma") - polecam.

czwartek, 26 maja 2011

Art-Piaskownicowa fotoGRA kolejna

Zawartość torebki...
Chyba jestem nietypowa, bo nie noszę w torebce większości rzeczy, które noszą inne kobiety: pilniczków, nożyczek, mokrych chusteczek, pudru... A, nie powiem, często by mi się przydały :)
Przez blisko dwa lata chodziłam niemal wszędzie z torebką wielkości większego futerału na aparat, mieszcząc w niej wszystko co potrzebne: portfel, dwa telefony i klucze :)
Teraz to trochę ewoluowało - przede wszystkim znów jeżdżę do pracy tramwajem i mam czas na czytanie. A ostatnio czytam WYŁĄCZNIE Pilcha. Śnię też głównie o Pilchu, ale to temat na zupełnie inną opowieść ;)


I żeby formalności stało się zadość: zgłaszam zdjęcie do zabawy Art-Piaskownicy :)

wtorek, 17 maja 2011

Nieciekawie (no, prawie)

Nieciekawie jest teraz na drutach, ale o tym w dalszej części odcinka.
Bo na razie będzie o tym, co z drutów już zeszło. W kolejności niechronologicznej.

Ostatnio zeszła Afryka II zwana Żarówą. Ann w swojej pojechała do Wawy i - najwyraźniej - tak się z nią obnosiła, że nie miałam innego wyjścia, jak zrobić drugą. Dla przemiłej osoby (znanej mi wyłącznie z Ann opowieści i za pośrednictwem fb, ale jednak), więc zastanawiałam się prawie niezauważalnie :)
No dobra, przekonało mnie też to, że była okazja zamówić włóczkę u Ulki, a przecież jeden motek bez sensu, a przecież nigdy się nie wezmę za opis Ćwira! jak nie zrobię drugiego, a przecież właśnie wpada ekstra kasa na włóczkę nową... Ta galopada myśli nie trwała zbyt długo, wierzcie mi ;)

Tak czy siak - Żarówa poleciała dziś (a może pociągiem pojechała? nie wiem jak to załatwia PP) do Wawy zapakowana tak



To jak jest zapakowana zawdzięczam wyłącznie Oli - kissy :*

A w środku zawartość, która na udającej modelkę mnie wyglądała tak (wbrew pozorom taki kolor bardzo fajnie pasuje do korporacyjnego "uniformu" i przyjemnie go ożywia)



Powstała zatem kolejna wersja sev[en]circle, o którego moim wykonaniu więcej piszę tu. Włóczka tym razem to Medusa, reszta parametrów - jak poprzednio.

Ale to nie wszystko co (z)robiłam w międzyczasie. Powstał też Misiokocyk. Misiokocyk będzie pół-niespodzianką: wiadomo, że będzie, wiadomo, że różowy i wiadomo jak ogólnie wygląda ten "model" - ale ostateczny efekt zostanie pokazany w odpowiednim momencie.
Dlatego póki co tylko krótkie info techniczne:
Model: Teddy Bear Baby Blanket
Włóczka: Medusa, 2 motki
Druty: KP 4,0, szydełko 3,5

I fotka zajawkowa, która nic nie zdradza :)


No dobra, a teraz nuda ;)
Bo moim zasadniczym projektem jest teraz maminy Szary-Mary. Na razie idzie nieźle - mam już jakieś 25 cm, a robię tył i przody łącznie, na 2,5 i na dodatek na dole sweterek jest mocno szeroki. Ale jestem dzielna. Pokazywać nie bardzo jest co: czarne, gładkie (i okłaczone przez kota...), najciekawszym elementem są ujmowania oczek na bokach ;)


Ponieważ jednak natura nie znosi próżni - czyli coś z drutów zlazło, coś wskoczyć musi - zaczęłam też próbkę nowego sweterka. No bo odkryłam, że nie mam nic domowego rozpinanego i szarego, skandal, nie? ;) Włóczka to - uwaga, będzie szok - Medusa ;)


Mam jeszcze jedną Medusę w domu, na kopię Ćwira!... Chyba jestem od niej uzależniona. Czy to się jakoś leczy? ;)