środa, 31 października 2012

Poszytaj mi, mamo

Nie, jeszcze Witek tak do mnie nie gada. W ogóle na razie gada tak jakby mało wyraźnie ;)
Ale kujemy żelazo póki gorące i zaczynamy dbać o Witkowy kontakt z literaturą już dziś. Więc uszyłam Małemu książeczkę.


Zbierałam się strasznie długo do tego projektu; w ogóle październik był jakiś nieszczególny wytwórczo. Ale jak już się zebrałam to machnęłam całość w trymiga (trymig = trzy godziny piętnaście minut, od wyjęcia do schowania maszyny). Przyznać jednak muszę, że od kiedy zobaczyłam książeczkę Many.J w zasadzie cały czas dopracowywałam w głowie koncept ;) Co zajęło mi, bagatelka, 2 i pół miecha...
Ale jest!
Ja wiem, że dzieci lubią k o l o r o w o ... Ale co poradzę, że ja jakoś mniej? A myślę, że jak Witu poobcuje z trochę bardziej ograniczoną paletą to też się nic nie stanie. Powiedziałabym, że najważniejsza jest zawarta w knidze treść. Ale - dla niego - najważniejsze jest, że można ją wsadzić do Paszczy!
Co nie zmienia faktu, że treść w książeczce siedzi :) I to jaka!
Książeczka nosi wielce intrygujący tytuł "I ♥ U" i na kolejnych stronach wyjaśniam kogóż to darzę tym wielkim uczuciem.


Zaczynacie się domyślać?


Jeszcze mała podpowiedź. Cieplej?


Tak tak, chodzi o mojego osobistego Witolda :)


Okładka początkowo miała wyglądać zupełnie inaczej (jakieś aplikacje planowałam), ale kiedy - zupełnie przypadkiem - trafił na nią zarys kobiecej głowy pomysł eksplodował w głowie mojej.



Każda ze stron literkowych ma jakieś atrakcje dla małych paluszków: na W pliski do skubania.


I ma zaszewki i tasiemki w tym samym celu.



Są też sterczące na brzegu tasiemki z falbanką.


Literka T to strona z dwoma rodzajami materii: szorstkim płótnem i śliską podszewką. W dodatku podszewka przyszyta jest tak, że powstały dwie małe kieszonki, które prędzej czy później zostaną obadane.


O z miękkiego polarku.


A po drugiej stronie pasiaste L. Ta strona szeleści, bo w środku jest folia (opakowanie z jakiegoś ciucha).


I na koniec pulchniutkie D.


A żeby D dodać trochę zawadiackości - w brzeg strony wszyty jest kawałek polaru. Z wnętrza O :)


Wszystkie 4 strony "tomiska" spina grzbiet z pliski skośnej. Całość została pracowicie przeszyta ręcznie - niestety mój Łucznik nie jest Heavy Duty...


Tadaaaaa...


A tu całość po pierwszej lekturze. Można z całą stanowczością powiedzieć, że Mały pożera książki. Jest szansa, że czytelnictwo nie zaginie w narodzie!! Książka przetrwała.


I tak oto, rzutem na taśmę, zakończyłam październik czymś własnoręcznie uszytym ;) Nie jest to wprawdzie koszula, ale jakby zaczyna mi się chcieć.
Poza tym zaczynam też ogarniać nowy grafik, który sobie z mężem wprowadziliśmy. Raz, że doszły nowe aktywności (uczyć mi się zachciało...), a dwa, że trzeba się jakoś zebrać w sobie, zaniedługo powrót do pracy...
Dziś ostatni dzień macierzyńskiego. Dobrze, że mam jeszcze dwa miesiące urlopu ;)

piątek, 26 października 2012

Simple pleasures

Co robi kobieta, kiedy za oknem nieustająco noc, na koncie przeciągów moc, w kościach łamie, bo chłód, a w nosie, znowu, ...katar? ;)
Jak to co?! Zakupy!

Tak tak, wiem, że kobieta pisała dopiero co, że na koncie pustki (no LITERALNIE nie pisała, ale przeciągi to właśnie stąd...), ale czymże jest troska o zbilansowany budżet przy możności szybkiego poprawienia sobie nastroju? No chyba nie macie wątpliwości, że niczym! ;)
(i tak oto każdy miesiąc kończę z super humorem i debetem na koncie ;) )

A że październik jest wyjątkowo nieprzyjaznym miesiącem (głównie przez świadomość, że zaraz po nim listopad...) to i podjęte kroki zaradcze musiały być ekstraordynaryjne. Zakupów było więc sporo ;) A wszystkie takie jak lubię: trafione, przyjemne i z miłym akcentem.

Chronologicznie chcecie? Prosz bardzo.

Najpierw były zakupy tu. Rozszalało się dziewczę podjarane pierwszymi uplecionymi bransoletkami. A jak bransoletki to zawieszki. A jak zawieszki to dużo. No i mam! 


Bardzo miłe akcenty były w tym przypadku dwa: list z podziękowaniami za zakup i fajne opakowanie całości. No mała rzecz, a uśmiech jest :)


A później uśmiech się jeszcze rozjaśniał, bo mam na przykład: wesołe matrioszki, ...


... malutkie kluczyki, ...


... urzekające prostotą serduszka, ...


... i pocztówki - niemal znad krawędzi. I dużo innych zawieszek.


Mam też całą masę świetnych zapięć, o takie też mam :)


I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że zapomniałam, że zakończenia, które kupiłam wcześniej są miedziane. A cały niemal nowy zakup jest mosiężny, więc nijak jedno z drugim nie gra... ;) Ale co tam, dokupię zakończenia. Dla takich chłopaków-cudaków warto! :))


Drugie Wielkie Październikowe Kupowanie było aromatyczne. Dom Herbaty Aromat znam i lubię od lat, kupuję u nich herbaty, mam fantastyczny żeliwny dzbanek, który sprezentował mi mąż. A teraz, cóż za radość, wszystko można kupować też online! Więc jeśli, na Wasze nieszczęście, nie mieszkacie w Poznaniu - nieszczęście to stało się właśnie znacznie mniejsze :)
A i ja postanowiłam spróbować tej nowej metody na dostarczanie sobie pyszności. Klik klik i dostałam paczuchę.


No czyż nie są piękne? Bo te herbaty działają na zmysły - nie tylko zmysł smaku!


A w przesyłce miła niespodzianka - cukierki imbirowe, przewodnik po herbatach i gratisowa herbaciana próbka.


Tylko co wybrać na pierwsze parzenie? Zamówiłam Słodką mamę (ciekawe dlaczego....) ...


Eddi Confetti (naprawdę ma w środki konfetti!) ...


... i coś na rozgrzewkę - Ogień tropików.


Osiołkowi w żłobie dano... Na szczęście uratowała mnie próbka. Jamajka wyglądała i pachniała tak oszałamiająco, że natychmiast poszła pod wrzątek!


I już mi chłody niestraszne.


Udane zakupy, co nie?

I zupełnie mi nie przeszkadzało, że w szkole podstawowej wbito mi raz na zawsze do głowy, że październik miesiącem oszczędzania jest (kto zakładał co roku w październiku książeczkę SKO, by zaraz na początku listopada - a najpóźniej w grudniu, tuż przed mikołajkami - wyczyścić ją do cna i za rok zafundować sobie powtórkę z rozrywki? no kto? palec pod budkę!). Poza tym, w sumie, to przecież  zaoszczędziłam!! I to w obu przypadkach: za pierwszym razem kasę - bo kupiłam hurtowo, więc oszczędność na przesyłce jest. A za drugim razem zaoszczędziłam czas, bo zakupy zrobiłam raz dwa. O biletach na MPK nie wspomnę! A jaka wartość dodana w postaci masy pysznego aromatu na długie jesienne i zimowe wieczory...

A kto takich oszczędności nie rozumie, ten... chłop, ot co!

poniedziałek, 22 października 2012

Nadeszła jesień, niesie zmiany i... kasztany

Czy Wy może wiecie jak to się stało, że Synek ma już 5 miechów?

Ja nie wiem. No dobrz, niby widzę na co dzień jak rośnie. Pakuję kolejne ubranka do pudła "za małe", układam na półkach kolejne z tych, które jeszcze przed chwilą były taaaaakie wielkie. "Przecież on NIGDY do nich nie dorośnie!"... właśnie dorósł ;)
Dorasta też do rzeczy, które na świecie były dużo wcześniej niż on!

Dawno, dawno temu uszyłam kurtkę dla O. Kurtkę-Kasztanka.
Taką przejściówkę. Na sezon jesienny i początki wiosny. Ale "przejściówkę" też dlatego, że - po wyeksploatowaniu jej należytym przez Bratanicę Starszą - obsłużyła kasztanowa kurtała jeszcze troje innych bułgarystycznych dzieciuli. 

I właśnie wróciła do mnie, by i mojego Dziecia obsłużyć.


Model: Burda 1/2001, model 140


Materiał: sztruks w dwóch kolorach i grubościach prążków, polar 


Kurtka powstała z tego samego wykroju co ten płaszczyk (płaszczyk był przedłużony po prostu). I jest - jak to kurtki dla dzieci - ciut przykrótka :) Teraz to wiem, wtedy nie zwróciłam uwagi. Doświadczenia w tych kwestiach nabiera się wraz z dziećmi ;)
Jako podszewkę zastosowałam polar - dzięki temu kurteczka jest całkiem ciepła, myślę, że posłuży spokojnie i przy większych chłodach, byle trzaskające mrozy to nie były. Wit ma spore zapasy własnego ciepła i raczej się zagrzewa niż marznie.


Kurtka wróciła do mnie po ładnych paru latach od wytworzenia i w szoku jestem, że tak mi się chciało bawić w ozdóbki ;) A to ozdobne tasiemki naszyte, a to przeszycia przy zamku...


Całkiem fajny jest w tym modelu patent kapturowy - dzięki gumce ładnie  przylega do główki. Polar nieco się zmechacił, ale jednak cztery sztuki użytkowników zrobiły swoje!


 Na plecach ozdobna szlufeczka ;)


Mankiety są też z polaru. Skrojonego dość ciasno, dzięki czemu "robi" za ściągacze. Całkiem mu to wychodzi ;)
Jak widać Wito ciut jeszcze musi podrosnąć, ale nie wątpię, że nastąpi to szybko (pewnie szybciej niż się spodziewam...)


Tak czy siak - Witold approves! ;)


A skąd pewność, że szybko dorośnie (poza oczywistością, że dzieci rosną ;) )? Bo apetyt dopisuje. W ubiegłym tygodniu skonsumowana została pierwsza marchewa! W kolejnych dniach Wit dbał już o to, by tyle pokarmu się nie marnowało ;) I codziennie chce więcej! Po kim on to ma?!


A skoro jest już taki "prawie dorosły" to nadszedł też czas na wdzianie "prawie dorosłych" butów ;)


I tak sobie mija czas radośnie... Jesień, panie...
I zjadł by człek coś dobrego, pachnącego jesienną słodyczą. Chyba wyczuła me pragnienia Ciotka Agata bo wpadła razu pewnego z prawdziwymi winogronami*. Bardzo malowniczymi.


Powstało więc jesienne, mocno winogronowe ciasto. Zostało zjedzone. Ale zachwytów nie wywołało - bynajmniej nie z winy winogron. Po prostu ja jestem piekarniczym nieudacznikiem ;) Jednak pieczenie wymaga większego reżimu w kwestii trzymania się receptury niż gotowanie, a ja tego zupełnie nie potrafię! :) Ale zjeść się dało i wyglądało przednio ;)


I tak płynie sobie jesień...
A ja tkwię w rękodzielniczym niechcemisizmie i wyglądam listopada, może wtedy mi przejdzie? Tymczasem jednak Kota nie widzi dla mnie jakichś szalonych perspektyw na przyszłość ;)


No dobra, coś tam jednak drgnęło... Jest czarne, powstaje ze sprutego Blair Witch Projectu i ma już nawet roboczą nazwę, ale więcej nie powiem, żeby nie zapeszać ;)

* Przywiozła coś jeszcze, ale to temat na osobnego posta

sobota, 13 października 2012

AgatUl na chłody

A cóż to za dziwna nazwa dla sweterka? - powiecie. Ano - dziwna może, ale inna być nie mogła. A dlaczego? Cierpliwości, wszystko się wyjaśni... A oto i on, AgatUl właśnie.


Nie da się ukryć, że nadejszła ta przykra chwila, kiedy człowieka, nawet zadekowanego w domowych pieleszach, dopadają chłodki. I po nereczkach! I po pleckach! I po szyjce go! Brrrr...
Synek wprawdzie werbalnie takich problemów nie zgłaszał, ale już ja wiem swoje! ;)
I dlatego pojawiła się potrzeba sweterka cieplejszego niż bawełniany. Znacznie cieplejszego. Ale też takiego "z oddechem" - jak to u malucha być powinno. Czyli - wełenka, a nawet merynos.
Pojawiła się też potrzeba sweterka rozpinanego, bo Mały Gościu coraz bardziej jest ruchliwy i coraz mniej współpracujący podczas ubierania i dotychczasowe sweterki, wkładane przez głowę, trochę zaczęły być problematyczne. 
(Zwłaszcza irytuje mamę fakt, że zawsze, ale to ZAWSZE w pewnym momencie jeden rękaw, jeszcze niewypełniony synkową łapką, ląduje w-mgnieniu-oka w synka paszczy... I zostaje tam gruntownie wymemłany :) O dziwo innych nagórnych części garderoby Synior tak nie traktuje, tylko sweterki hand-made :) )
No a poza tym taki rozpinany sweterek można po prostu rozpiąć, kiedy zrobi się Ludzikowi cieplej, ale nie aż tak by rozdziewać się całkowicie.

Z połączenia tych potrzeb powstał pomysł wykorzystania Włóczek Nie Byle Jakich!


Czas jakieś temu Agata pokazała u siebie własnoręcznie ufarbowaną i uprzędzioną włóczkę. Jak można zobaczyć w komentarzach - spodobała mi się tak bardzo, że mnie nawet trochę zamurowało - a to nie jest częste zjawisko.
Jeszcze bardziej mnie zatkało gdy, będąc już brzuszatą, dostałam ten motek ot Agaty w prezencie (zdaje się, że tak mnie zamurowało, że nawet się tym prezentem tu nie pochwaliłam, zła ja).
Włóczka jest w pięknych szaroniebieskościogranatach, nieoddawalnych na fotografiach, wierzcie mi. Jest też mięciutka i ciepła, choć lekko, leciuchno podgryzająca - ale przecież nie planowałam robić podkoszulki ;) Na sweterek - jak znalazł! Miał się on nazywać Agat.


Ale właśnie: na sweterek? Czy wystarczy tworzywa? Nie miałam pojęcia - zwłaszcza, że nie zajrzałam na Agatowego bloga by stwierdzić, że mam tego 140 m :)
Dlatego postanowiłam zastosować najlepszą w takich razach metodę - wziąć to na ukochane druty "4" i "się zobaczy". Jak będzie wydajne - pykniemy sweterek. Jak nie - będzie ino kamizelka. Czyli - lecimy raglanem od góry. Rzecz jasna nie było mowy o próbkach, przeliczeniach itd - pełen spontan. Mniej więcej tylko "rozliczyłam naocznie" miejsca dodawania oczek i szerokość plis. Bo żeby sobie życie ułatwić i uniknąć wszelkich komplikacji - plisy robiłam razem z całością, jest to więc też Sweterek Zero Szycia.


Gdy oddzieliłam już oczka na rękawy i machnęłam ze 2 centymetry korpusu stwierdziłam, nie bez żalu, że i na kamizelkę mało będzie. Ale doznałam też olśnienia z czym Agatową włóczkę połączyć.
Wydostałam z woreczka strunowego nr 6* "zamówioną przez Synia" Reginę - czyli prezentową włóczkę od Ulki Zamotanej. Wiecie też już skąd Ul.
I tak narodził się AgatUl - czyli sweterek dla Synka z włóczek Synkowi dedykowanych. Ha!


Tu pojawiła się jednak "zagwozdka" - jak to zrobić, żeby nie rozdzielając Agatowej włóczki na dwa motki i nie kombinując zbytnio nadal mieć granatową listwę po zmianie koloru? Wymyśliłam, że listwa pozostanie granatową tylko po jednej stronie - wierzchniej "męskiego" zapięcia. Po stronie drugiej zwyczajnie robiłam do brzegu z włóczki białej. Efekt, moim zdaniem, całkiem fajny. A o ile łatwiej! Przy okazji też pierwszy raz w życiu spróbowałam zmiany kolorów w jednym rzędzie - nie było tak strasznie i może w niedalekiej przyszłości porwę się na jakieś wzory wrabiane (no to się teraz tą deklaracją wrobiłam...).


A że leniwa jestem po całości i nie chciało mi się w trakcie wyliczać odległości na dziurki - postawiłam na napy. Poza tym zatrzaski wydają się być mniej zagrożone "odnulpaniem" od całości ;) A nie oszukujmy się - poły prędzej czy później (stawiam na prędzej) zostaną przez Wita gruntownie wymemłane...


W efekcie tych kombinacji wynikających z włóczkowych ograniczeń oraz ograniczenia lenistwem powstał całkiem przyjemny i grzejący sweterek. 

tu widać, że nawet ładnie mi ta zmiana koloru wyszła ;)

Nad garderobą kupną ma on tę przewagę, że nie jest szeroki jak rozlewiska Wołgi i przykrótki jak luty w latach nieprzestępnych - jest dokładnie taki jak trzeba: dopasowany i zakrywający plery. Ma nawet coś w rodzaju stójki na karku - efekt wybitnie nieudolnego formowania dekoltu rzędami skróconymi. Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak pocieszyć się tym, że na przodzie jest ok ;)


I chyba całkiem go Młodemu zazdroszczę... Taki jest cieplutki. Przy okazji odkrywam korzyść dodaną macierzyństwa: niekiedy wmawiam światu i sobie, że ON JESZCZE TAKI JEST MALUTKI I POTRZEBUJE DUUUUŻO TULENIA i... traktuję Witucha jak mały, przenośny kaloryferek ;)


Czas na dane techniczne, bo się coś zagapiłam ;)
Model: jak zawsze raglan od góry nieprzeliczany
Włóczka: Agatowa niebieska 140 m, waga nieznana, obstawiam, że mniej niż 50 g; Regina Adriafil, 1 motek
Druty: KP 4,0 mm


Jeśli miałabym coś zmienić, to dodałabym kilka oczek na przejściu z niebieskiego na biały. Bo jednak włóczka maszynowa jest generalnie cieńsza i sweterek w tym pasie jest minimalnie węższy. Ale nie jest to jakiś mega problem.


Całość leciałam gładko i nawet byłby sweterek dwustronny, gdyby nie jeden paskudny supełek w Reginie. Listwy są ryżowe - nie mija mi zachwyt tym jak piękny jest ten prosty ścieg...


No. To teraz byłaby pora, żeby zabrać się za coś cieplejszego dla siebie - bo naprawdę bywa już chłodno. Ale to raczej, w przeciwieństwie do Synkowego, nie będzie projekt trzydniowy... I dlatego Dzieć to fajna rzecz - ma się możliwość produkowania robótek ekspresowych ;)

A na zakończenie obrazek, a nawet dwa. Ostatnio Witucha (lat 0,41) odwiedziły kuzynki. Dwie na raz. O. (lat 8,67) i Emi (lat 1,37)... Się działo! W tym miejscu pokłony dla wszystkich mam ogarniających świat, w którym jest więcej niż jeden maluch... Szacun!



* żart, nie mają numerków. Póki co... ;)