sobota, 17 września 2011

Jednoręki bandyta

Nie było mnie przez chwilę... Po wczorajszym powrocie dziś do przeczytania czekało na mnie jakieś miliard pięćset postów na Waszych blogach :) Tak trzymać! A przecież tylko 5 dni spędziłam odcięta od sieci :) Odcięcie od cywilizacji było zresztą znacznie bardziej drastyczne: bez prądu, bieżącej wody, po kilku dniach (z racji baraku prądu umożliwiającego ładowanie) także bez telefonów :) Pełen relaks! I to w mega urokliwym miejscu w domku urządzonym przez Em absolutnie cudownie i komfortowo. Bajka. Pogoda była, hmmm... wrześniowa :) Choć chyba lepsza niż się spodziewaliśmy. No i nie przeszkadzała nam w niczym.

to zdjęcie "popsuło" aparat ;)
teraz śmiesznie gada przy otwieraniu, jakby miał piasek w zębach ;)


No dobra, ale do brzegu - czyli tytułu posta. Ambitnie na urlop zabrałam ze sobą robótkę. Ale, jak łatwo się domyślić, brak dodatkowego oświetlenia w deszczowe dni (i długie wrześniowe wieczory) i huraganowe wiatry nie sprzyjają dzierganiu ;) Coś tam jednak udziubałam. A walczę z bluzeczką, która otrzymała roboczą nazwę Jednorękiego Bandyty. Dlaczego? Z dwóch powodów - właśnie osiągnęła poziom połowy pierwszego rękawa. A osiągnięcie to przyszło w oszałamiającym czasie niemal 7 miesięcy! (Tylko dzięki raverly wiem, że zaczęłam ją 26 lutego, bez kitu, to było tak dawno, że już nie pamiętam ;) )
Więc jeśli jej w końcu nie wykończę, to Jednoręki Bandyta wykończy mnie!

Dla dodania sobie animuszu i potwierdzenia, że wcale nie ściemniam - kilka zdjęć WIPa
Tak prezentuje się korpus z jedną rączką bardziej :)


Rękawy - oczywiście - wrabiane od góry. Przy tych warkoczach było to dla mnie małe wyzwanie (w końcu to dopiero drugi raz!), ale się udało. Mam tylko nadzieję, że uda się powtórzyć po drugiej stronie ;) (dzierganie dwóch na raz męczy mnie strasznie, więc podziękuję...)


A tak prezentuje się rękaw robiony od góry w okrążeniach. Wzór się świetnie nadaje do tej metody, bo nie bardzo widać różnicę czy jest machany góra-dół czy dół-góra (jak reszta sweterka). No i będzie modyfikacja: mam chwilowo dość przykrótkich i rozszerzanych rękawów gubiących się przy zakładaniu płaszcza, dlatego te będą przylegające i normalnej długości (albo tuż koło niej, jak włóczka pozwoli)


No i - dość nietypowo - mam już wykończone dekolt i dół :) Bo robienie tego rękawa tak mnie niekiedy nuży, że robię sobie skok w bok ;)



A model ten:


Dziś skok w bok przybrał obrót nieoczekiwany, zaczęłam drugi szary sweterek :) Teraz więc zmykam oglądać Julie i Julię i machać ściągacz 2x2 :)

PS. Dziękuję, że tak chętnie tu zaglądacie i komentujecie - to naprawdę przemiłe. Każde Wasze słowo cieszy mnie niezmiernie (choć nie zawsze w sensownym czasie odpisuję ;) )

niedziela, 4 września 2011

W "ramach" prezentu...

... dostała Emi swój sweterek (bo czapę już wcześniej). Prezentu zapakowanego tak


Co jest prezentem dla Emi każdy się domyśli pewnie. I każdy zauważy, że pod paczuchą różową są jeszcze dwie seledynowe. No bo jak to tak - Mała ma prezent dostać, a jej rodzice nie? A gdzie uznanie za udaną produkcję? 
A okazja była tym bardziej, że rodzice właśnie oddali (sami sobie) do użytku sypialnię. Sypialnię cudo. Sypialnię marzenie. Taką, w której człowiek od razu czuje się jak nad morzem, ciepłym, greckim chyba... I jakoś zupełnie niespodziewanie za szum fal godzą się robić przejeżdżające pod oknem sypialni tramwaje. Magia.
W ramach prezentu rodzice dostali więc po... ramce. Morskiej. Nie tak ciepłomorskiej jak ich sypialnia, ale w końcu ta woda na całym świecie jakoś tam się łączy, nie? Więc nie bądźmy szczególarzami ;)


Ramki powstały na bazie zakupionych kiedyś przez moją Mamulę ramek biedronkowych. Wyjątkowo były nieciekawe, ale tanie jak barszcz (biedronkowy) więc zakupione zostały z myślą o przeróbce w ilości sztuk dwóch. I  sporo na tę przeróbkę czekały, jeśli się nie mylę jakieś 4 lata :) Z czego ostatnie pół już "w robocie" poniewierały się po naszym domostwie ku totalnej rozpaczy "mężczyzny, co bajzlu nie znosi". 
Ramki wyprodukowano metodą oszczędnościową, z tektury oklejonej papierem :) Papier był wściekle żółty, nie dziwne więc, że pierwszym krokiem było zamalowanie ich na biało akrylową farbką. Jedna z nich ciut się przy tym "wygła" - ale to nie szkodzi, w końcu to hendmejd i idealnie być nie musi (a nawet nie powinno).


No a później to już nalepianie znaczków. Pracowicie gromadzonych przez kilka lat z myślą o Em. Bo te sopockie znaczki to takie "nasze specjalne" są.
Żeby nie było nudno znaczki na każdej z ramek ułożone są trochę inaczej.



A na koniec jeszcze lakierowanie (nieprzesadne, ledwie 3 warstwy, bo kończyłam na ostatnią chwilę ;) ) lakierem V33, czyli jedynym z jakim sobie radzę jako tako, bez bąbli i smug.



I teraz stoją morskie ramki w morskiej sypialni :) A ja kombinuję już w głowie co by tu jeszcze spsocić z tymi znaczkami, bo sporo mi ich zostało :)