czwartek, 28 kwietnia 2011

Leń

Siedzi na tapczanie i marnuje cały dzień. Dzień za dniem. 
Ot, taka metoda na urlop w mieście ;) czasem i tego potrzeba - kto na co dzień w robotowo-domowym kieracie, ten wie, że niekiedy o niczym innym się nie marzy jak o nicnierobieniu.

No dobra, skłamałam niechcący, coś tam robię: porządki (leniwe), pity wypełniam (z bykami a później poprawiam ;) ), spaceruję tu i tam, przeglądam garderobę. Na zakupy od czasu do czasu się wybiorę (ha! garsonka, spódnica, koszula i buty! a wybór wszystkiego zajął mi łącznie +- 30 minut ;) ).
No i sadzę ziółka - w pięknych nowych skrzyneczkach, na balkonie, ale tak sprytnie ulokowane, że nawet nie muszę z domu wychodzić, żeby ich uszczknąć - wystarczy otworzyć okno :)


czyżby ktoś jeszcze miał na nie smaka? ;)

No i czasem nawet coś tam dziergam. Też leniwie.
Na druty wskoczył sweterek z Virginii dla Mamy. Ale: druty mają rozmiar 2,5 a sweterek zaczyna się od 374 oczek przerabianych gładkim prawym, w dodatku w kolorze black ;) Więc pokazywać nie ma co. Pokazać za to mogę próbkę tego co będzie dalej (za jakieś 200 lat pewnie...)



Prócz jej zrobiłam próbkę z Alize Bamboo. Jestem zachwycona - miękkością włóczki, tym jak się dzianina blokuje, tym jak się układa. Mniej koniecznym rozmiarem drutów (znów 2,5) i paskami, które się tworzą. Ale na to ostatnie znalazłam metodę - prawą stronę zrobię gładkim lewym, o!

strona prawa (moja lewa)

strona lewa (moja prawa) ;)

ściągacz, który ma być tylko wykończeniem robótki, a nie rzeczywiście ściągać,
zblokował się wręcz idealnie

melanż na gładkim lewym

No i mam nadzieję, że nim urlop się skończy wezmę się w końcu za szycie. Kusi Brahdelt (tu i tu), kuszą zakupione ostatnio burdy (zwłaszcza numer 2/2011 i te modele). Nawet Ann, jakby mnie chciała podkusić, oddała mi ostatnio płaszczyk, z którego O. w końcu wyrosła. A on zdaje się mówić, że to szycie to całkiem fajne jest ;)
Płaszyk powstał kilka ładnych lat temu (5? 6?) z... materiału na markizy i cienkiej flaneli. Był więc przeciwdeszczowy i milutki, a przy tym lekki. Ponieważ O. rosła głównie wzdłuż, pasował na nią bardzo długo - jakoś tak od 1,5 do 3,5-4 lat. Z czasem tylko przedłużyłam mu rękawy :) Model to, oczywiście, burda, ale zabijcie mnie - nie pamiętam która :)




I kilka detali: udawane kieszonki



Wykończenie przy szyi


I kaptur


Tak tak, cały czas pamiętam, że niektórzy (może jeszcze wciąż) czekają na opis Ćwira! Nawet już zaczęłam, ale nie dałam rady. Jednak nie traćcie nadziei - obiecuję, że w końcu się zmuszę :)

niedziela, 10 kwietnia 2011

Afryka

Nie wiem dlaczego, zabijcie, taka właśnie nazwa wlazła mi do głowy i trzyma się uparcie. Chyba dlatego, że prosty naszyjnik składa się z 7 kręgów i że powstał specjalnie po to by zdobić dłuuugą szyję Ann. A to chyba miało prawo skierować mnie w tę stronę, no nie?


Model: sev[en]circle
Włóczka: Bawełna Anilux, 100% bawełny, ok 30g
Druty: KP 4,0


Wzór jest strasznie fajny (no dobra, nie mam pojęcia jaki jest "wzór", bo robiłam na oko - po tym jak ściągnęłam darmowy opis z ravelry i zobaczyłam ile można napisać o takim maleństwie stwierdziłam, że tak będzie znacznie łatwiej), prosty i ekspresowy, ale efektowny. Kiedy go zobaczyłam od razu wiedziałam do kogo będzie pasował wręcz idealnie: minimalizm, zdecydowana forma, intensywny kolor.



Tych siedmiu kręgów-sznurków nie robi się oddzielnie: łączy je wspólny pas (u mnie 20 o.) a same sznury powstają z krótkich odcinków gładkiego prawego (u mnie po 6 rz., długość różna, od ok 80 do 115 o.)





I tylko to ciągłe przerabianie pierwszego rzędu... :)
Ale warto było. Ann capnęła do sesji naszyjnik jeszcze lekko wilgotny i zupełnie jej to nie przeszkadzało w zostaniu w nim na dłużej...
Projekt jest świetny na resztki włóczek, i na bank planuję jeszcze przynajmniej jeden - dla siebie, rzecz jasna :)

czwartek, 7 kwietnia 2011

Żółto mi :) (no bo co mogę napisać, skoro Ćwir! już było?)

Oto jest. Pan Ćwir! we własnej osobie. Nie bez powodu zasuwałam wczoraj drutami całe popołudnie - czułam, że go skończę, że wyschnie do rana i będzie można poobnosić w pracy i że po pracy pogoda mi dopisze, wypuści na chwilę słonko zza chmur i uda się cyknąć foty. No bo Ćwir! wywołuje wyłacznie takie, pozytywne emocje.
Więc: raz, dwa, trzy, uśmiech!


Model: Ćwir! mój własny z głowy, który - mam nadzieję - spłynie w weekend na papier 
Włóczka: Medusa Xima, kolor rozbielony żółty, niemal 300 g
Druty: KP 4,0 i 3,0 na ściągacze, szydełko 2,5 do wykończeń

Ćwir! to sweterek z założenia biurowy, dopasowany i prosty. Gdy go robiłam wielu osobom wydawał się nawet za mały, ale zauważyłam, ze Medusa ma - jak niemal wszystkie włóczki z bawełną - tendencję do rozciągania się w noszeniu, a raczej, dokładniej rzecz ujmując, do dopasowywania się do sylwetki :) W każdym razie - malutki Ćwir! nie pije i nie dusi, a to już dobry znak.No i oczywiście może być noszony w mniej sztywnych zestawach też.




Robiony był oczywiście od góry i w jednym kawałku, trochę z tym nawet przesadziłam i w jednym miejscu niepotrzebnie się upierałam by nie urywać nitki - na szczęście w noszeniu nie widać tego, że przy dekolcie z jednej strony jest więcej rzędów gładkich pomiędzy pasami ryżu niż z drugiej :)


Talię formowałam ujmując i dodając oczka po bokach - wyraźnie widać tę konstrukcję. I to chyba najbardziej w robieniu od góry lubię - że łatwo jest na bieżąco mierzyć i formować pod siebie.


Wszystkie brzegi są wykończone ściągaczem z oczek przekręconych - okropnie upierdliwym w robocie, ale akurat tu mi pasował, myślę, że fajnie gra z ryżem. Dekolt i mankiety są dodatkowo obrobione rządkiem półsłupków.



(więcej fot - wiem, trudno uwierzyć ;) - w SEGREGATORZE)

Generalnie - zadowolona jestem bardzo. Że udało mi się dokładnie zrealizować pomysł na głęboki okrągły dekolt robiony od góry (a szłam całkiem na żywioł), że starczyło mi włóczki, a to co miałam wykorzystałam niemal do końca, że sweterek tak dobrze się nosi.
W nagrodę więc, za dobrze wykonane zadanie, kupiłam sobie włóczki :)

Virginia na sweterek dla Mamy

Bawełna na naszyjnik dla Ann

I teraz się waham co zacząć pierwsze: naszyjnik, który powinien pójść szybko, czy dawno już obiecany sweterek?

Na koniec, na specjalne EM życzenie - pan HP :)

mój ON

niewidzialne miejsce do miziania

i cudna obudowa

I ogłoszenie: do sprzedania jest Gołębi. Miałam go na sobie dwa razy, śladów noszenia nie ma. Ewentualnych chętnych poproszę o maila.

wtorek, 5 kwietnia 2011

I co? Jajo!

Mało dziergam od kilku dni. Bo się reorganizuję :)

Po pierwsze - ogarniam na nowo rzeczywistość popołudniową z mężem pracującym do nocy, obiadami do "lanczboksów" i ciiiiszą taką na chacie, że aż w uszach piszczy. Niby mam więc do wieczora opór czasu dla siebie (i drutów), ale jak się go ma za dużo, to jakoś się człowiek do roboty właściwej (czytaj: dziergania) zabrać nie może, tylko się snuje z kąta w kąt.
Po drugie, od soboty, ogarniam nowego sprzęciora. Mój stary poczciwy dell padł jakoś zaraz na początku roku (a i wcześniej średnio już chłopak radę dawał), niby nowy był w planach od dawna, ale akurat się ciągle coś nie składało. I oto właśnie w sobotę, pod wpływem impulsu i trochę z rozpędu, zakupiony został cudny hp. Z miejscem do miziania, którego nie widać i klawiaturą numeryczną, która (wreszcie!) przestała być w laptopach ewenementem. No cudny jest. Co nie zmienia faktu, że się dość boleśnie oswajam z nowym układem klawiatury i nowym systemem operacyjnym (o tak, to szczególnie uciążliwe jest...).
Ale przede wszystkim, w związku z punktem powyższym, ogarniam pliki. Tysiące (a może już miliardy?) plików - zdjęciowych głównie. Straszny ze mnie pod tym względem chomik. W dodatku mało systematyczny. Zebrały mi się tych zdjęć masy całe, na 3 różnych dyskach i - raz kozie śmierć - zaczęłam to układać.I układam... I układam...
Liczę na to, że kiedyś skończę ;)

Tymczasem, żeby łyso nie było (bo Jednorękiego Bandyty aka Ćwira! na razie nie ma co pokazywać) wrzucam wyszukane na dysku (a jakże!) jaja szydełkowo-koralikowe.
Wyszydełkowane daaawno temu jakoś nie miały na blogu (chyba?) premiery.







Jaja (styropianowe) zostały obdziergane kordonkiem (głównie Snehurką, ale ten cieniowany, którego nazwy nie pamiętam, ma ładniejszy połysk) z koralikami uprzednio nań nanizanymi. A Turkusowe na koniec jeszcze dostało haft, a co!

A w następnym poście może już i Ćwir! się zaprezentuje. No i lecą kolejne włóczki, na sweterek dla Mamy - jakoś dotąd nic jej nie udziergałam i to niedopatrzenie koniecznie trzeba naprawić.
Bo Bamboo jeszcze trochę poczeka. Sweterek ma być z założenia letni (w końcu - ta włóczka chłodzi ponoć), więc nie ma się co z produkcją zbytnio wyrywać, żeby się do tego lata nie opatrzył :)