wtorek, 6 sierpnia 2013

Do góry nogami

... czyli historia jednej bluzki :)

I małego szycia. No, w zasadzie bardziej to para-szycie niż szycie pełnowymiarowe. Ale jak się nie ma co się lubi, to się człowiek i pięcioma szwami na krzyż zadowoli ;)
Zanim jednak zjedziecie niżej - ostrzeżenie: będzie trochę materiału foto dla Czytelników O Mocnych Nerwach. Będzie Iza Bardzo Niewyględna, w wersji, w jakiej ZDECYDOWANIE nie powinna się objawiać światu i aparatu ;) Ale się objawiła i w dodatku postanowiła się obnieść z tą swoją niewyględnością po Internetach... Cóż... ;)


Na początku była tunika.
Tunika dostała mi się od Mamy. Hm... Gwoli ścisłości - wydarłam ją Mamie, zachwycona tkaniną. Że za duża... cóż, planowałam, że będzie to luźny ciuszek na upały. A później się w niej zobaczyłam...


Zasadnicze problemy ujawniły się dwa.
Zaczynając od lajtowego - strasznie wywijało się podłożenie pęknięcia dekoltu. Mały problem - pewnie pomogłoby już samo rozprasowanie (nie sprawdzałam ;) ), ręczne podszycie rozwiązałoby problem definitywnie. Pikuś.


Aaaale. Pozostała jeszcze kwestia rozmiaru. ROZMIARU w zasadzie. Rozmiar był słuszny, i na mej niesłusznej sylwetce bynajmniej nie wyglądało to "luźno i swobodnie" - jak planowałam, a raczej dryfowało w stronę "ostatnie dziecko stróża"...
Zaczęłam rozważać przeróbkę-dopasowankę. Ale wiecie jak się fajnie przerabia te wszystkie zaszewki, podkroje i inne takie...


Rozłożyłam toto na stole kuchennym/salonowym/jadalnym. Popaczałam. Duże.


Nie dziwota - metka wyjaśniła tę kwestię. BTW - czy ktoś mi potrafi wyjaśnić dlaczego od jakiegoś czasu wszyscy producenci odzieży mi przypominają, że garderobę powinnam trzymać z dala od ognia? I dlaczego miałabym w ogóle chcieć ją do niego pakować? :)


Się więc tym rozmiarem i przewidywanymi komplikacjami zniechęciłam. I już-już chciałam odłożyć sprawę na zaś (czyli: nigdy do niej nie wrócić, za trzy lata znaleźć, zapakować i wydać). Ale ten materiał... Na fotkach oczywiście w ogóle tego nie widać, ale to bardzo przyjemny, cieniutki bawełniany batyst, haftowany w nienarzucające się motywy ginko gdzieniegdzie upstrzone delikatnymi, przeźroczystymi cekinami. Taki, który schnie w "pół godziny" i nie wymaga prasowania, bo i tak zawsze jest trochę pomięty... Idealny na lato i na te afrykańskie upały.


I kiedy tak sobie majtałam tym lumpem wte i wewte ułożył mi się nagle DO GÓRY NOGAMI. I mnie olśniło. I ujrzałam moją bluzkę dokładnie tak jak John Nash w Pięknym umyśle widział te swoje literki... :)


A wyglądała ona tak :)
Zaczęło się od łuku, który przedtem był dolną krawędzią bluzki (czerwona linia). Zostawiłam go bez modyfikacji i stał się linią ramion. Dodałam jedynie łódkowy dekolt (różowa linia) - na przedzie minimalnie, o 1 cm, głębszy niż na tyle. Tam gdzie były pęknięcia na bokach (granatowe linie) powstały mini rękawki (wydłużyły się ciut, bo rozprułam oryginalne podłożenia). Dół ciachnęłam na półokrągło (żółta linia) - żeby maksymalnie wykorzystać tkaninę i by bluzka nie była za krótka, ale żeby jednocześnie nie musieć rozpruwać zaszewek na biust. Na koniec całość nieco zwęziłam w celu dopasowania (zielone linie) - ale niewiele, bo na tyle były zaszewki, które zostawiłam - przy okazji profilując podkrój pachy.


Oczywiście można było ułatwić sobie życie ścinając szwy itp., ale ja chyba nie lubię jak jest za prosto i porozpruwałam podłożenia dołu (góra nowej bluzki) i pęknięć (rękawki). Nowe podłożenia zrobiłam wąziutkie, tak na 0,5 cm. Wyszło tak.


Szczególnie podoba mi się lekko kimonowo-motylkowa forma rękawków.


I linia dekoltu.


No i ten materiał, co się nie lubi fotografować ;)


Ale zdecydowanie najfajniejsze jest to, że za 0zł + 2 godziny pracy (w tym prucie i walka z maszyną*) mam bluzkę do wszystkiego. 
Bo i do dżinsowych szortów (BTW - kupionych za 5 ziko i ciachniętych, podwiniętych bez podszycia)...


... i do rybaczek pracowych...


... i do spodni jeszcze elegantszych.


Fason jest, IMHO, za-je-bis-ty! Teraz rozumiem już dlaczego w Burdzie tyle takich prostackich bluzek** - łatwe, szybkie, efektowne.
I jak się w tym ma przewiewnie! Luuuz...


... tylko talia nienachalnie zaznaczona - dwie niewielkie (zastane) zaszewki na plecach + lekkie modelowanie boków i jest akurat.


No i faktycznie, jak przewidywałam - wyprana ręcznie po szyciu, tuż przed 23:00 w niedzielę, w poniedziałek z rańca nadawała się do noszenia. I to BEZ PRASOWANIA!!

A ponieważ "stylizacja" ze spodniami do ciągania się po glebie jest moją ulubioną to zapodam Wam ją jeszcze raz ;) Tak tak, przód "wkasany", tył wypuszczony ;)


I to by było  tą razą na tyle. Ale mam materiał(y), mam już wykrój i chcę więcej!
... co jak byk oznacza, że w życiu więcej podobnej bluzki nie uszyję ;) Ot, lajf ;)

* ma ktoś namiary na Pana Od Maszyny (Łucznik) z Poznania lub okolic? Potrzebuję regulacji (szwy przepuszcza) i przesmarowania (wypadałoby po 4 latach), a nie chcę się naciąć na niewiadomokogo za jakzazboże...
** sierpniowa Burda to jednak jakaś przegina - połowa modeli z "bazgrołem", czyli łatwe. I nic ciekawego. Naprawdę warto wracać do starych numerów, a nie wydawać kasę na nowe... Niestety mój mąż tego nie wiedział :)