czwartek, 29 marca 2012

Update spotkaniowy

Strasznie trudno w tym mieście znaleźć miejsce na sobotę...

Ostatecznie wyszło na moje (ale przysięgam, próbowałam tam gdzie proponowałyście ;) )

Ptasiek, 17:00

A żeby pusto nie było - moje przedwczorajsze oczko - kupiło se dziecko cienie i się bawiło ;)



poniedziałek, 26 marca 2012

Palec pod budkę!

Ostatnio mąż mój schodząc z pracy na dół ujrzał widok taki...


Była u mnie Agata, więc - wiadomo - było dzierganie i gadanie (i jedzenie, ale ono się na fotki nie załapało ;) )
Ale dziergało się i gadało tak miło, że stwierdziłyśmy, że byłoby fajnie powtórzyć to w szerszym gronie, w jakimś miejscu bardziej dostępnym, w jakimś czasie wolnym.

I ulęgła nam się taka propozycja:
czas: najbliższa sobota (później święta, później Iza zbyt się turla), godzina - plus minus - 16:00-17:00
miejsce: jakiś lokal w centrum; mało bywam, czekam na propozycje (najlepiej z kanapami i gdzie można rezerwację zrobić, wskazane jedzenie - to ostatnie kazał mi dopisać Brzu). Jeśli nie będzie propozycji to ja mogę zaproponować Ptaśka na Żydowskiej (się nie upieram, po prostu znam)
cel: radość wspólnego spędzania czasu
zaproszeni: wszyscy chętni :)
warunek: robótka w dłoni!

Zatem - w komentarzach - palec pod budkę, kto chętny!

Ale to nie wszystko, jest i drugie ogłoszenie. W związku z reorganizacją życia planowaną na maj i - już następującą - reorganizacją przestrzeni, jestem zmuszona ograniczyć ilość "hobbów". Jako najmniej praktykowane z regału "Iza robi" wylatuje fimo. Miałam okres fascynacji jakieś 3,5 roku temu i z tamtych czasów pozostał taki oto zestaw.

zestaw jest już zaklepany :D


Modelina fimo - nie mam pojęcia jak to się po takim czasie będzie zachowywało, już jako nowe kostki wykazywały rozmaite cechy charakteru - niektóre były miękkie i podatne na kształtowanie, inne - oporne i twarde, jak to w życiu bywa :) Zdecydowana większość to takie mniej więcej połówki.


Jest też kilka nie tkniętych żyletką kostek.


Oraz maszynka. Używana, ale w pełni sprawna (przy czym zaznaczam, że po fimo nie należy jej już używać do makaronu!).


W skład zestawu wchodzą też druknięte w kolorze tutoriale na rolki (m.in. te, które ja robiłam), obcojęzyczne, ale z wiele mówiącymi obrazkami, oraz widoczne na zdjęciach powyżej podkładki (bardzo wygodne, fimo się od nich odkleja) i napoczęty pakiet żyletek (3,5 roku temu trochę się ich naszukałam...).


Wszystko zapakowane w zgrabny kartonik - nawet już stosownie opisany. Koszt całości: 20 zł + przesyłka 17 zł (sama maszynka na all to obecnie ok 50 zł + przesyłka)


Jeśli ktoś chętny - poproszę o mail (dostępny w profilu).

poniedziałek, 19 marca 2012

Iza VS "wypoczynek" - Pierwsze starcie

Są takie rzeczy, za które zabieram się dłuuugo... Projekty, które muszą dojrzeć koncepcyjnie, do których trzeba zgromadzić materiały...
Są też takie, przed którymi najzwyczajniej mam pietra. Chodzę wokół nich jak pies wokół jeża, a im bardziej wiem JAK TO MA WYGLĄDAĆ tym bardziej się boję...

Takim projektem był "projekt wypoczynek".

Ale od początku. W wynajmowanym przez nas mieszkaniu większość mebli to meble tutejsze - to zresztą był jeden z argumentów "za" tym lokum. Pasowało nam to, bo meble trafiają (jak i całe mieszkanie) w nasz gust. Z małym wyjątkiem w postaci kanapy i fotela.

Wyglądało to tak


Nie było dramatu, bywają gorsze obicia, ale nie były to też meble jak z marzeń... No dobra, pod pewnymi względami fotel jest idealny - bo wprost stworzony do dziergania :)
Tym bardziej należało go odmienić. Dlatego tuż po zasiedleniu lokalu w ukochanym szwedzkim sklepie nabyliśmy odpowiedni materiał. Taaaa... jakieś 20 miesięcy temu ;)


A później zaczęło się to całe chodzenie wkoło.
Rok po tymże zakupie zabrałam się do roboty - zrobiłam wykrój z papieru, skroiłam materiał, "założyłam kilka szwów" i... zrobiłam sobie przerwę. 

Byli jednak tacy, którzy - jakbym sama nie czuła ciężaru niedokończonego dzieła - nie pozwalali mi o nim zapomnieć, co i rusz dopytując jak idzie :) (Mamo, Ann i mężu - dziękuję za Waszą pozytywną upierdliwość).
W grudniu Mama podarowała mi też materiał na kanapę (bo projekt jest taki, że ona będzie nieco inna niż fotel, choć w klimacie - raz, że byłoby zbyt wzorzyście, dwa, że po skrojeniu fotela okazało się, że zakupione w IKEI 6 metrów to dużo za mało). To on był ostatnio w prasowaniu.

A wczoraj, nagle, niespodzianie - zupełnie jak wiosna - naszła mnie wena! I jednego dnia - fotel został odziany! Nie macie pojęcia jaka jestem zadowolona.


Wiem, nie jest idealny, chciałabym, by bardziej przylegał, mniej się marszczył... Cóż - nie można mieć wszystkiego. Jestem zadowolona, że fotel wreszcie nie jest taki paskudny. 
Tu prezentuje się w trochę innym ujęciu


... i z poduszkami - bez nich ciut za bardzo się zapadam ;P


Oraz wersja do "pracy", nawet krzesełko pod nóżki czeka już w gotowości :) (tak tak, to stąd właśnie teraz do Was nadaję)


Pokrowiec zapinany jest z tyłu - niczym gorset - na zamek błyskawiczny. Żeby łatwo się dopasowywał i żeby można go było zdjąć bez prucia. Samo zdejmowanie jednak takie bardzo proste nie jest, w celu naciągowym bowiem od spodu pokrowiec (a właściwie takie specjalne tasiemki) w kilku miejscach jest przybity gwoździkami do drewnianej konstrukcji :)


I choć namęczyłam się przy nim straszliwie, a kanapa przeraża mnie jeszcze bardziej - mam wreszcie porządną motywację, bo:
1. "nowy" fotel zdecydowanie wygląda lepiej, dekoruje i rozjaśnia swój/mój kąt
2. fotel i kanapa zupełnie teraz do siebie nie pasują, a tego to ja nie lubię, oj nie.

Trzymajcie więc kciuki za starcie nr 2 - z Kanapowym Potworem :)

Teraz - wzorem Intensywnej - powinnam zrobić gwiazdki zwiastujące zmianę tematu. Ale to w sumie trochę będzie na temat. Jakoś tak mi się dziś wyszperał i inny zapomniany i nie-do-końca-dokończony projekt - naszyjnik. Włożyłam go więc testowo - coś mi w nim nadal nie leży, ale źle nie jest. Ponoszę i pomyślę, pewnie dodam kilka sznurów z innych szarości.



Naszyjnik może też, jak ktoś lubi (ja nie toleruję) robić za bransoletkę.


A jak już dziś się tak nieprzyzwoicie chwalę, to pochwalę się jeszcze tłem z przedostatniego zdjęcia :) To plakat reklamujący pismo, na którego okładkę się kiedyś załapałam :)
Swoją drogą - oprawienie i powieszenie plakatu to też był projekt długoterminowy ;)


Wracając do tematu zasadniczego - na jutro plan jest jasny: ja, maszyna i metry całe materii ;)

czwartek, 15 marca 2012

To jest śniadanko! + Morze Północne

Tak dziś było, o


Skonsumowane zostały: chleb, o którym za chwilę, PRAWDZIWA maślanka i PRAWDZIWE masło oraz PRAWDZIWA szynka. Naprawdę! :)

Oczywiście po pierwszym sukcesie nasze apetyty wzrosły (w miarę jedzenia... klasyka) i o ile kiedyś "zwykły" chleb po prostu nam nie smakował, o tyle teraz okazał się niejadalny. Na szczęście mój cudowny mąż pokochał nie tylko jedzenie chleba domowego, ale też jego pieczenie. I świetnie się w tej roli sprawdza. Chleb wychodzi mu bezbłędnie za każdym razem i - choć wciąż z tego samego przepisu - za każdym razem jest inny, bo eksperymentuje(my). Dzisiejszy był - po raz pierwszy - całkowicie razowy (pszenżytni) ze słonecznikiem. Był też ciut niski, bo (eksperymentalnie) piekliśmy w nowych silikonowych foremkach (rewelacja) nie zwiększając ilości składników. I na dwie okazało się jednak ciut mało...
Ale pyszny był i tak :)


Chleb został zaopatrzony w godne dodatki: szynkę, która smakuje jak szynka i jest z mięsa - ze sprawdzonego sklepu z... Warszawy (teściowa kupuje, czasem nawet przysyła, a tym razem mąż przywiózł :) ) i ręcznie wyrabiane masło, oraz zapity boską, świeżą i pachnącą maślanką - stąd. No mówię Wam - pełnia szczęścia...


Maślanka i masło (oraz w pewnym stopniu chleb, bo tam upolowałam też mąkę pszenną razową) to zasługa odkrycia na naszym osiedlu fajnie zaopatrzonego eko-sklepu. Wiadomo - ceny robią swoje i wszystkiego się tam kupować nie da, ale z maślanki i masła już nie zrezygnujemy, to postanowione.
Poza tym kupiłam też dwa fajne oleje: rydzowy (nie, nie chodzi o grzyby) z lnianki, świetny do sałatek, bogaty w te kwasy, które są potrzebne, a poza tym tradycyjnie wielkopolski :) i rzepakowy, czyli "oliwę północy", zdrowy, pyszny, trwały i świetny do smażenia.


A skoro już się posiliłam to wzięłam się za test obmyślonego wczoraj wzoru na Kocyk nr 3. Wzór się sprawdza (jak ktoś chętny rzucę schematem - rzucam na dole :) <- dodano jakiś czas później), kocyk oficjalnie został uznany za rozpoczęty i - by pozostać w falistym klimacie - ochrzczony mianem "Morze Północne".


Jeszcze tylko nie wiadomo, która strona będzie prawa, ta...


... czy ta. Się zobaczy jak się skończy :)


Czyli za jakieś 2 tygodnie, obstawiam :)

Teraz oddalam się obmyślać menu obiadowe, które byłoby godnym następcą tak zacnego śniadanka ;) Ale coś czuję, że nie obędzie się bez sałatki z olejem rydzowym, zwłaszcza, że w lodówce mam świeże liście szpinaku. Ha!

edit: dodaję schemat; wybaczcie, że krzywy, ale pierwszy raz bawiłam się nowymi pędzlami do schematów w PS :)


środa, 14 marca 2012

Oczka rakowe

Okazuje się, że nie wszyscy je znają, więc - krótki kursik :)

Oczka rakowe są idealne na wykończenia, ze względu na swoje zalety estetyczne (brzeg robi się ozdobny, nie jest zwyczajny, ale też nie przesadnie strojny) jak i praktyczne (zapobiegają rozciąganiu brzegów i ich podwijaniu się). Robi się je odwrotnie niż zwykłe oczka szydełkowe, tj. od lewej do prawej strony (stąd nazwa).

Na początek, do treningów, warto wziąć jakąś włóczkę nie-za-grubą-nie-za cienką i szydełko do niej dopasowane, np. 2,5 mm (przy kocyku tą samą włóczką robiłam na 2,0 bo chciałam, żeby były bardziej ścisłe).

Najpierw wykonujemy sobie kawałeczek, który będziemy obrabiać, np. taki :)


Pierwszy rząd wykończenia to, zazwyczaj, półsłupki. To nie jest konieczne, ale ładnie wygląda i ułatwia wykonywanie oczek rakowych (zwłaszcza na brzegach pionowych)


1. Zaczynamy zabawę. Robimy jedno oczko łańcuszka i lokalizujemy pierwsze oczko, w które będziemy się wbijać. Oznaczone numerkiem 1 (tak, wiem, powalająca precyzja operowania myszką przy rysowaniu :) )


Jak już się wbijemy (uwaga: koniecznie pod obie nitki tego oczka!) to sytuacja wygląda tak


A z innego ujęcia tak. 1 - oczko, które było na szydełku, 2 - oczko z rzędu półsłupków, w które się wbiliśmy.


2. Teraz czas złapać nową pętelkę. 1 -  oczko z szydełka (cały czas to samo, nie wiem po co je oznaczam :) ), 2 - łapiemy nitkę z kłębka. Uwaga: właśnie w ten sposób! Nie kombinujemy, nie owijamy bóg wie ile razy, bo się bałagan zrobi


Ciągniemy, ciągniemy....


I oto na szydełku mamy dwie pętelki: 1 - ta, która "zawsze" tam była, 2 - nowa, świeżo zapętlona.


3. Teraz raz jeszcze łapiemy nitkę (3) i przeciągamy ją przez obie pętelki z szydełka (1 i 2)


4. Delikatnie zaciskamy.... I oto pierwsze oczko rakowe jest gotowe!! :)  1 - to właśnie ono, 2 - nowa "pętelka z szydełka"


Wbijamy się w kolejne oczko rzędu półsłupków i powtarzamy kroki z tworzeniem nowych pętelek (2-4)


Oczek nam przybywa i po jakimś czasie zaczyna to wyglądać :) Co widzimy na zdjęciu? 1 - piękne i zdrowe oczko rakowe oraz 2 - pętelkę z szydełka


A pod innym kątem także 3 - nitkę, z której nabieramy nową pętelkę


Gotowe wykończenie - strona prawa


Oraz strona lewa - też ładna, ale inna


To nadawałam do Was ja, Iza co Kocha Oczka Rakowe :)

A tak przy okazji: wiecie, że prowadziłam kiedyś (100 lat temu...) szkółkę szydełkową na forum Craftladies? Szkółka jest tu - chyba widoczna tylko dla forumowiczów. Ale tu są też wszystkie lekcje z opisami :)

Dla kogoś obeznanego z szydełkiem banał, ale początkującym może się przyda :)

wtorek, 13 marca 2012

Na fali przygotowań

Przygotowania do abordażu Małego Gościa zaczynają pomału, acz spokojnie, wchodzić w fazę kluczową: gromadzenie dóbr.
Pojawiły się w domu stosy garderoby. Stosy tak stosiaste, że nie jestem pewna, czy będzie konieczność dziergania mikro sweterków. Tak coś czuję, że włóczkowe zestawy sprzed kilku postów poczekają do jesieni, jak już znosimy (choć częściowo) to co mamy i jak już znane będą parametry i tendencje rozrostowe Przychówku.

Jeszcze nie wchodzimy w fazę demolki meblowej (no nie pali mi się...), ale projekty "do machnięcia osobiście" należałoby przyspieszyć.

Wczoraj uparcie dofalowałam do końca Kocyka nr 2 - Na fali


Info techniczne:
Wzór: Neat Ripple Pattern by Lucy of Attic24 
Włóczka: Alize Diva Batik Design kolor 1767, 100% mikrofibra (akryl), 4 motki
Szydełko: 2,5 mm na całość i 2,0 mm na wykończenie brzegów


Kocyk początkowo wydawał się dość sztywny, po ukończeniu został jednak wymoczony w gorącej wodzie z odrobiną Lenora, a po wyschnięciu przeprasowany z parą i stał się cudownie lejący. 


Bardzo podoba mi się ten wzór fali - także falistość brzegów i to, że jeden koniec jest inny niż drugi.


Niezmiennie podoba mi się też układ pasków jaki wyszedł. O dziwo nie było też problemów z kontynuacją sekwencji przy zmianie motków, prawie zawsze udało się znaleźć taki z kontynuacją koloru i raz tylko musiałam z jednego odwinąć kłębuszek (który później zużyłam na brzeg).


W ogóle włóczka przypadła mi do gustu: nie będę ściemniać, że jest "jak bawełna" czy "jak jedwab". Jest jak mikrofibra. Ale nie skrzypi w robocie, jest bardzo miła w dotyku, nie ma uczucia, że to "sztucznizna". Jedyne co mnie w niej niepokoi, to fakt, że w związku z tą śliskością bardzo trudno zrobić trwały słupek. Oczywiście pracowicie zaszyłam wszystkie łączenia, ale i tak boję się, czy coś nie wyskoczy :)


Brzegi są obrobione rzędem półsłupków i rzędem oczek rakowych. Czy ja wspominałam już może, że uwielbiam oczka rakowe? Strasznie długo nie mogłam zakumać jak się je robi (jak to? szydełkować od lewej do prawej?), są upierdliwe i czasochłonne, trzeba pilnować wielkości pętelki (przy Divie nie było z tym problemu, bo włóczka jest gładka i śliska), ale efekt końcowy zawsze mi się podoba. 



Generalnie jestem z efektu tak zadowolona, że już zdecydowałam, że z drugiej wersji kolorystycznej Divy nie będę dziergała żadnych kwadracików! O nie, za fajnie te kolory się układają.
Raczej nie będzie to drugi falowaniec, pewnie poszukam innego wzoru, ale będzie prosto robiony.
Także dlatego, że bałam się, że kwadraciki po zszyciu i podszyciu materiałem (a taki był plan) staną się kocem pancernym. A że zrobiłam ich dotąd tylko kilka to nie żal zmieniać planów i nawet nie będę ich pruła.
Agata, chętna na mini kolekcję? ;)


A co poza tym? W sobotę Brzuch był na warsztatach fotograficznych Stop okropnym fotografiom w albumie rodzinnym! 


Było świetnie! Prowadząca Ewa Łowżył zafundowała nam bardzo ciekawy i skłaniający do refleksji dzień :) Nauczyłam się też kilku rzeczy, których bardzo mi brakowało, więc jestem mega zadowolona.
A w ramach "ćwiczeń praktycznych" jedna z uczestniczek zrobiła nam takie fajne foto (niestety mam tylko malutkie...)


Zmykam.
Tylko co wziąć w ręce jak już zląduję w fotelu? Divę na drugi kocyk czy estońskiego pasiaka? 
Pozastanawiam się słuchając falistej piosenki :)