Co robi szanująca się dziewiarka, gdy zewsząd zwala się na nią mnóstwo pracy, gdy powinna robić tysiąc rzeczy na raz, gdy każda z nich jest tak pilna, że nie wiadomo za którą wziąć się najpierw, a żadna z nich nie jest tak pociągająca, by się za nią brać chciało?
Oczywiście - sięga po druty. By choć z doskoku, po kilka minut dziennie, porobić coś, czego na dodatek nie miała w robótkowej kolejce. Ale za to coś miłego, potrzebnego i tylko dla siebie! Na przykład ciepłe, lekkie, mięciutkie, wełniane skarpetki...
Skarpetki powstają, już tradycyjnie (to trzecie, więc mogę tak powiedzieć, nie?), na drutach z żyłką przy wykorzystaniu magic loopa (wciąż czczę nieznaną mi bohaterkę, która to wymyśliła!). Powstają, oczywiście, od palców. Ponieważ jednak w dalszej części są totalną improwizacją (co nie znaczy, że są jakieś skomplikowane, o nie, tylko nie wiedziałam czy trafię z rozmiarem na szerokość swojej wąskiej stópki) to stwierdziłam, że lepiej pruć jedną niż dwie i tym razem robię solo (a poza tym unikam zbędnego myślenia i kombinowania, a robić dwie jest jednak trudniej).
Co do wzoru - nie chciałam by były gładkie, nie chciałam warkoczy, ale chciało mi się krzyżowania oczek. Zainspirowałam się więc którymś z 400 wzorów z mojej nigdy nie wykorzystywanej książki, lekko zmodyfikowałam i powstało takie coś...
... co jednak zdecydowanie nabiera wyrazu z wkładką w środku. Wzór bardzo mi się spodobał - nie przytłacza, nie jest zbyt ozdobny, a przy okazji działa jak ściągacz (którym w zasadzie jest) i ładnie dopasowuje skarpetkę do wkładki.
Coraz bardziej też jestem zadowolona z tego jak mi wychodzą pięty rzędami skróconymi - tym razem udało mi się całkowicie uniknąć dziurek przy zakończeniu pięty (żebym jeszcze tylko pamiętała jak to zrobiłam...)
Nie do końca natomiast satysfakcjonują mnie czubki palców w moim wykonaniu - ciągle jest tam jakieś przesunięcie i załamanie wzoru, nie tak powinno to wyglądać. No ale trudno, przeżyję. Na pewno jednak dalej będę szukała rozwiązania. A tę nitkę sobie wyciągam, żeby wiedzieć gdzie mam początek, bo zdarzyło mi się w tym pogubić :)
Moje skarpetki powstają trochę "przy okazji", bo przede wszystkim włóczkę Sport Socks kupiłam z myślą o skarpetach dla męża (tę szarą). Ponieważ jednak z informacji producenta wynika, że jeden motek wystarczy na skarpety w rozmiarze 41-42 to byłoby to trochę za mało. Wzięłam więc drugi, na małe skarpetki dla siebie (35-36), resztki powinny wystarczyć na uzupełnienie mężowskich. Wydaje się, że starczy nawet z okładem, bo na razie z motka białego prawie nic nie ubyło :)
A jak już skończę te swoje skarpety i - przede wszystkim - podgonię inne prace, to biorę się za powtórkę Yey, it's grey! tym razem w wersji jasnopopielatej. Oczywiście z Medusy :)
Bardzo Wam dziękuję, za gratulacje i pochwały za pierwszą publikację wzoru - szalenie mi miło, że cieszy się taką popularnością :) Mam tylko nadzieję, że opis nie okaże się czystym bełkotem, że uda Wam się dobrać odpowiednie włóczki (bo że się masowo rzucicie na Medusę nie wierzę ;) ) i że nie będziecie mnie przeklinać nie mogąc czegoś w opisie zrozumieć :)
I szalenie mi miło, że tyle osób tu zagląda - wczoraj było to ponad 1000 wejść! Choć wiem, że większość z nich związana jest z publikacją opisu na reverly - i tak jestem zaskoczona. Dziękuję!