środa, 27 kwietnia 2016

Baza w użyciu

Taki malutki edit do poprzedniego posta: baza dorobiła się w końcu blaszki. Na rękawie. Wygląda to tak:


A to co na bazie też się tu kiedyś pojawi.


No.
To następny post będzie o tęczy. I wyzwaniach.

sobota, 23 kwietnia 2016

Baza

Macie już dość dziergania?
Tak? A następny post znów będzie o nim... Spokojnie, następny - nie ten :)

Tym razem wracamy na chwilę do szycia. I to szycia "dorosłego", dla mnie.


Odkąd w moim szyciu i życiu pojawiło się szare tło nie mogłam wręcz przestać myśleć o wyprodukowaniu całego stada takich bluzek :)
O dziwo - okazało się, że znalezienie odpowiedniego materiału wcale nie jest aż takie proste. Albo nie odpowiadał mi rodzaj materii, albo kolor, albo wzór.
W końcu przestałam szukać materiału. Wpadła mi w ręce natomiast jedna rzecz, w której zobaczyłam potencjał >bycia materiałem<.


Tę "uroczą" szmatkę w rozmiarze XXL kupiłam w lumpeksie za złotówkę. Charakteryzowała się koszmarnym fasonem (jak ja nie cierpię półgolfów!) i fajnym, lejącym, ciężkim materiałem w baaardzo głębokim odcieniu granatu. Tak ciemnym, że prawie czarnym.
Dokładnie takim, jakiego od lat poszukiwałam jako tła do marynarskiego sweterka ;)
Została więc pocięta, częściowo przenicowana, obrócona górą na dół i zmieniła się w bazę nr 1.

Jak widać - tył ma ciut dłuższy, a przód krótszy. Częściowo wynikało to z dostępności materiału, częściowo było po prostu koncepcją na urozmaicenie.


Uwielbiam to, jak takie bluzki zmieniają się w zależności od dodatków. Na przykład po dodaniu pereł mogą się stać całkiem eleganckie. Nawet pozostając w towarzystwie dżinsów.


Fason najlepiej widać po przewróceniu jej na lewą stronę. 
Góra bluzki była wcześniej dołem - to pozwoliło mi zrobić obniżoną linię ramion (dół był po prostu szerszy niż góra, którą znacznie ograniczały na szerokości podkroje pach). Dzięki temu manewrowi mam ekstradługię rękawy.
A same rękawy powstały z rękawów oryginalnych (mocno je tylko zwęziłam), wykorzystałam nawet oryginalne podłożenie, bo mój czteronitkowy over takich nie czyni. 



Ponieważ mój Łucznik jest dość wrażliwy na nici, to muszę kupować te w dużych szpulach, dedykowane na overlocki. Niestety - jedna to minimum 6 zł, a do szycia trzeba czterech. Łatwo się domyślić, że wszystkich kolorów świata mieć się nie da.
Dlatego zwykle szyjąc overem dwie nitki w igłach zakładam dopasowane do materii, a dwie w motaczach (czy jak tam się te dynksy zwą) neutralne - najczęściej szare. Ciekawy wpis o szarych niciach do wszystkiego znajdziecie tu.


W efekcie mam dość widoczny od wewnątrz, a z zewnątrz wcale, szew.


Wyjątek zrobiłam dla dołu, który chciałam tylko przeszyć bez podkładania. Tu użyłam w igłach nici czarnych, a w motaczach granatu.


Gdy moja maszyna wróciła z przeglądu Pan Naprawiacz przekazał mi, via mąż, że mam korzystać z regulacji napięcia materiału. I zaczęłam to robić. Dzięki czemu ten superrozciągliwy i trudny w szyciu materiał nie sprawiał problemów. Nawet przy plisce dekoltu.


Na drugą bluzkę materiał kupiłam. Przypadkiem, w Bławatku. Na resztkach. Było tego tyle.


Tak, oszalałam i z 55 cm bieżących postanowiłam uszyć bluzkę. Z możliwie długimi rękawami. Za 5,44 PLN mogłam sobie poryzykować ;)


Jak widzicie - udało się :)
Tu już korzystałam ze swojego sprawdzonego wykroju, niemal dokładnie tego samego co przy bazie szarej. Jedyna zmiana polegała na rezygnacji z dolnej pliski - nie starczyło na nią materiału, więc brzeg znów jest tylko obrzucony.


Najbardziej podoba mi się w tym materiale jego nieokreślony bakłażanowo-śliwkowo-buraczkowy kolor.


Tu fason widać jak na dłoni. Muszę przyznać, że zmieszczenie się na tych 55 cm to BYŁ CZELENDŻ ;)


Na przykład - pliskę dekoltu musiałam kroić pod skosem i moooocno naciągać ;)


Całe szczęście po rozprasowaniu zupełnie nic się nie marszczy, a dzięki naciągnięciu pliska ładnie leży.


Kupując nici do tej bluzki na allegro niestety zupełnie nie trafiłam w kolor. Dlatego - jako nici główne poszła szarość (najbezpieczniejsza i najbardziej neutralna z tych, które miałam), a wściekła fuksja robi za ozdobę obrzucenia ;)



Muszę przyznać, że bardzo lubię te moje bazy. I baaardzo często je noszę - zwłaszcza do pracy, choć nie tylko.

 

Zdjęcia długo czekały na publikację - robiliśmy je jeszcze w styczniu chyba. Pamiętam, że było mi wtedy straszliwie zimno ;)




I - niestety - nie za ciepło jest nadal :/
Dlatego następnym razem będzie coś pozytywnie, wewnętrznie rozgrzewającego ;)

czwartek, 14 kwietnia 2016

Zima zima i po zimie

No dobra, czas się ostatecznie rozprawić z tegorocznym Zimowym Dzierganiem vol. 1 (vol. 2 będzie pewnie po wrześniu).
Jak wspominałam cała metkoszajba zaczęła się od tego, że - zupełnie dla siebie niespodziewanie - zaczęłam się sprzedawać. A wszystko przez Moher. I przez ich wybór włóczek Alize, które uwielbiam (bo przyzwoita jakość, dobre kolory i cena).
Najpierw kupiłam motek na czapę fioletową. Dziergało się fajnie i - zamierzając model powtórzyć - zaszłam do Moheru i... kupiłam motek czegoś zupełnie innego. Tzn. też Alize, też Lanagol, ale nie Plus.
No i ta grubość mniej gruba i kolor cudnego, chłodnego, "skandynawskiego" beżu od razu mnie poniosły w stronę warkoczy.


Tak tak, dobrze widzicie - to ta sama plecionka co na czarnym komplecie. A w zasadzie - na czarnym komplecie jest ta sama co tu :)
Czapkę worek uzupełnia szary delikatny pompon, który dostałam od koleżanki. Rozmontowałam w domu i dzięki temu teraz już wiem, że taki pompon to nic innego niż kwadrat (ok 12x12 cm) ściągnięty na brzegach i wypełniony ścinkami. Ten przy czarnym komplecie był już mojej produkcji.

Czapka znalazła nabywcę w ciągu pół godziny od zaprezentowania jej w biurze :)
I jesienią będę do niej dorabiać jakiś komin, pewnie w miksie tego beżu z szarością. Mam też koncept, żeby przy tej okazji nauczyć się czegoś nowego, np. wzorów dwustronnych. Gdzieś nawet kiedyś widziałam taką sprytną czapkę, ale teraz nie mogę jej namierzyć...


Przy tej samej wizycie kupiłam także kolejny motek Alize: tym razem grubaśną (jak Lanagold Plus) Superlanę Maxi (75% wełna, 25% akryl). A nawet dwa motki, na czapkę i mały komin.


To była już powtórka z rozrywki, ale możecie zobaczyć jak wzór "kryształków" ładnie daje się redukować przy czubku głowy.


W ogóle uważam, że jest bardzo efektowny. Szczególnie dobrze prezentuje się na grubych, mięsistych, elastycznych włóczkach.


No i krótki komin - też moje tegoroczne odkrycie. Zawsze robiłam kominy raczej obszerne (albo do owijania się, jak ten, albo wąskie i długie "rękawy" do zbluzowania/drapowania, jak taki jeden szary, który tu nigdy nie trafił, choć chodziłam w nim cały ubiegły sezon). Aż w końcu odkryłam, że mam z nimi więcej problemów niż z nich pożytku. Bo równie dobrze chronią i grzeją kominy krótkie, jak golf. I znacznie łatwiej je zdyscyplinować pod kurtką.


No to jeszcze kilka zdjęć "na plaskacza".


<3 br="" plecionk="" t="">


Tu widać, że we wzorze jest mały "byk", ale jego urok polega tez na tym, że takie pomyłki giną.


Cicik :)


Czy ja muszę pisać, że włoskie nabieranie oczek przy czapkowych ściągaczach to absolutne must-do? Nie?
Ale napiszę - tak, o ile włóczka jest odpowiednio elastyczna. Przy sznurkach lepiej sprawdzają się inne metody, o czym niebawem :)


No i łapka.
Bo łapki są fajne. Ale to właśnie przy tym komplecie poczułam, że jednak bym wolała przyszyć blaszkę ze swoim podpisem.


A komplet poleciał na Północ, do pewnej przesympatycznej Katarzyny :)


Tym samym ostatecznie rozprawiam się z zimą. No, przynajmniej w kwestii czapek :)
Aczkolwiek wiosna tak nas rozpieszcza, że coś ciepłego jeszcze się tu pojawi. Niebawem.

niedziela, 10 kwietnia 2016

Ciężki los Minionka

Widzicie miny tych chłopaków? Jeden skonfudowany, drugi raczej wściekły...
No i ja się im nie dziwię. Podobne emocje wywołał we mnie Synek i historia pewnego dresu.
Jakoś jeszcze w listopadzie wypatrzyłam na facebookowej grupie Krakowskie Dzianiny (sklep tu) dresówkę w Minionki pirackie. Ponieważ od jakiegoś czasu ulubioną maskotą Witka był "Dominik" (to taka witkowa wersja słowa minionek, serio) to pomyślałam, że dres w ulubionych bohaterów to może być coś. Na wszelki wypadek zapytałam, pokazałam zdjęcie. Chciał.
Gdy dresówka przyszła owinął się nią cały i tańczył po chacie. Dobra wróżba, nie? ;)

 

Zabrałam się do szycia. Bluza poszła raz-dwa. Witkowi się spodobała. Pełen sukces!
Natychmiast stała się ulubioną i nie tylko do końca dnia, ale i w nocy chciał mieć ją na sobie ;)


No to zabrała się matka za spodnie. 
Naiwniara. Że niby mogą być czarne z minionkowymi kieszonkami... Może mogą. Gdzieś. Gdzie indziej.
W Witka rzeczywistości - nie ;)
"Ale miały być całe w dominiiiiikiiiii" - to była pierwsza reakcja :) I nawet przymiarki odmówił. Na szczęście po jakichś dwóch godzinach mu przeszło i przez jakiś czas dres rządził na dzielni.


Co mnie radowało, bo całkiem się przyłożyłam - spodnie nawet udawany rozporek mają ;)
Na marginesie - nie sądziłam, że wykonanie go to taki banał.


No i dominikowe kieszonki. Nieszczęsne.
Bo to one właśnie stały się przyczyną ostatecznego rozstania dresu z Witkiem.
Bo oto po kilku miesiącach się okazało, że Dominiki na bluzie i spodniach są "be". Bo... "miały być niebieskie, a nie w piraty. Ci się pomyliło mamusiu, wiesz?"
Nosz... Taką miałam minę, o. Wybierzcie sobie dowolną, bo pewnie obie ;)


I nie, nie pomogły tłumaczenia, że sam wybrał. Nie wybrał. Koniec, kropka. Nie wybrał. NIE-WY-BRAŁ.
Spodnie trafiły do pudła "nie będę tego nosił". A mnie trafił... na szczęście nie szlag, a pomysł, żeby je pchnąć dalej ;)
Obie dresówki okazały się być na tyle dobrej jakości, że  nawet dość intensywne użytkowanie nie zmieniło ich w szmatki. Wystarczyło więc doszyć metki i można było podarować synkowi koleżanki :)


A tak, bo mam jeszcze metki zupełnie do innych zadań niż pokazywane ostatnio metalowe kółeczka ;)


Filcowe metki co pasują do rzeczy bardziej sportowych. Bo przyznacie, że srebrzyste, filigranowe blaszki na minionkowym dresie byłyby trochę nie na miejscu, nie?
Jedna filcowa metka trafiła w lewy dolny róg przodu bluzy.


Druga - na tył paska spodni.
 

O, tak to wygląda w ciut szerszym ujęciu.


Metki zrobiła dla mnie firma NoBaa, którą na allegro znalazłam za pośrednictwem reklamy u Zdzid - za co niezmiernie jestem Jej wdzięczna :)
Bo metki są szalenie urocze a współpraca z NoBaa przy zamówieniu to sama przyjemność :)


Wprawdzie metki (i inne filcowe gadżety, obadajcie koniecznie!) można kupować właśnie na allegro, ale polecam kontakt mailowy i indywidualne projektowanie i wyceny. Zdziwicie się, pozytywnie.
Ja zamówiłam w sumie 90 metek - w trzech różnych "fasonach" i dwóch kolorach. Jeden to szary melanż (bo szarych rzeczy robię najwięcej). Przemiła Pani Dorota, z którą mailowałam, od razu zaznaczyła, że tak delikatny i mały napis na tym kolorze będzie mniej czytelny. Ale super czytelność nie była dla mnie priorytetem i zdecydowałam się zaryzykować. Wyszło ok. Nawet bardzo ok.


Na wszelki wypadek zamówiłam też drugi wariant kolorystyczny (taupe). Tu faktycznie napis jest czytelniejszy, a kolor ma miły odcień kawy zbożowej z mlekiem :)


W porównaniu z metkami stalowymi cena jest prawie śmieszna - za całe zamówienie, już z grawerowaniem i przesyłką, zapłaciłam 50 zł! Brutto!
No i bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie szybkość realizacji - w czwartek około południa dogadałam szczegóły i zrobiłam przelew, a w poniedziałek rano listonosz dostarczył mi metki.
Osobiście je uwielbiam :)

A jak Wam się podobają?

Teraz przede mną najtrudniejsza część "misji metka" - przejrzeć wszystkie swetry, sukienki, bluzeczki, czapeczki i inne self-made'y i zdecydować nie tylko KTÓRA metka do czego (w końcu mam ich łącznie 7 rodzajów!) ale też GDZIE ją przyszyć! ;)
Obym tylko takie problemy miała...

wtorek, 5 kwietnia 2016

Czy ktoś w ogóle lubi fotografować czerń?

Ja nie.
Zawsze wychodzi z tego albo czarna dziura (to to coś co mnie wsysło po serii hurra-optymistycznych i pełnych szyciowych planów postów z początku roku, hehe ;) ), albo jeszcze inne czarne rzeczy kończące się na "a" ;)
A powinna wyjść czarna czapka...

No bo tak: to że mnie wsysło to, spieszę donieść, wcale nie znaczy, żem próżnowała. O nie. Działo się. W sumie nawet całkiem dosłownie, bo ostatnie dwa miechy, po krawieckim styczniu, opanowało dziewiarstwo ręczne.
I to, olaboga, padajcie narody, na zamówienie! Czyli coś, czego - zdawało mi się - nie cierpię niemal organicznie. Ale co poradzić jak sami chcom?


Po serii czapek prezentowych z grudnia wydziergałam pod koniec stycznia jeszcze czapę i komplet (jeszcze je tu pokażę, w ramach rozprawiania się z zimą). I w zasadzie nie miałam co z nimi zrobić. Zaniosłam do pracy.
Jedną od razu drapnęła Pani E., zapowiadając, że jesienią zgłosi się po "jakiś fajny komin".
A chwilę później inna Pani E. zamówiła czapkę "taką samą, ale inną". Bardzo płytką. Bo takie lubi, a teraz w sklepach same głębokie worki...
To wydziergałam.


Czapka ma pompon zrobiony z futerka. Takiego zabawnie cieniowanego i z dłużyznami i niepoważnego trochę.


No i właśnie z tego powodu Pani E. Druga nie była pewna czy chce go czy nie. Bo czasem czapka not so serious jest wskazana, ale nie zawsze pasuje. Dlatego też pompon jest odpinany.
Do czapki montuje się go guziczkiem wpinanym prosto w dość ścisłe oczka na czubie. A żeby było go w tej czerni łatwiej wypatrzeć - guziczek jest figlarnie czerwony.


Czapka została zaaprobowana, stała się ulubioną i natychmiast pojawiło się zamówienie na komin.
Taki kusy-krótki, pasujący do czapki. Bardziej jak golf, tyle, że zdejmowany i szeroki.


Komin jak komin.
Czerń, warkocze, włoski bind-on i off.
Tymczasem niespodzianie przechodzimy do skrywanego, ale jednak clou tego posta. Widzicie, że coś tam w lewym dolnym miga (oznaczając dół), i że nie jest to "łapka"?


Otóż, Proszę Państwa, tak tak, To moja własna, osobista, wymarzona, idealna metunia!


Metunia-blaszka, z moim własnym podpisem, wyczekana, wyśniona, metalowy obiekt westchnień. Teraz, nagle, stał się rzeczywistością.


Kilka (naście) maili, kilka (och, jak dużo!) dni oczekiwania, ciut (taaa... całkiem sporo, niestety) grosza i są! Najmojsze!


Mam ich setkę.
Sporo? Raz, że wcale nie wygląda. Dwa, że pewnie szybko zejdą, jak je wszyję w już posiadane sweterki i uszytki ;)
A trzy, że to minimalne zamówienie ;)


Tak wygląda 60 ziko ;)


Metki zrobiła dla mnie grawernia.pl.
Sprawnie, profesjonalnie.


Czy są idealne? 
Prawie. Pewnie mogłyby być ciut większe. Ale z drugiej strony takie drobinki pasują naprawdę wszędzie (a jeśli gdzieś nie, to na takie okazje mam coś, co pokażę next time).
Gdyby ktoś jednak zamawiał, to ostrzegam - 1 grosz nie ma średnicy 1cm, jak się wydaje ;) 1cm to znacznie mniej. O ok 30% mniej ;)


W związku z tym mają też naprawdę maleńkie dziurki. Na szczęście mam w domu kilka igieł, które dają radę (a na sytuacje awaryjne także specjalną cieniznę do koralików).


Zobaczymy jak się będą sprawowały w praniu. W sensie metaforycznym, bo pranie sensu stricte nie powinno im szkodzić - są z nierdzewki.
Tymczasem - zachwycam się i wciąż trochę nie dowierzam.


Taki mały prezent od siebie dla siebie ;)