środa, 26 listopada 2014

Biurowa kosteczka

Tym razem będzie trochę inaczej...
Oczywiście nie do końca, bo sweterkowo będzie w sumie jak zawsze: prosto, oszczędnie, dopasowanie, szaro, a na domiar złego w ulubionym (łaj?!) miksie bawełny z akrylem. No nuuuuda po całości!


Ale za to w trochę innej osłonie, w trochę innych wnętrzach.
Uwaga, uwaga, ladies and gentelman (jest tu jakiś man?) - będzie Iza w warunkach bytowania dziennego, czyli w środowisku naturalnym - biurowym.
Słowem - Iza Pracująca, choć chwilowo robiąca sobie przerwę. Nie na kawę, a na fotek pstrykanie.

I przy okazji tych fotek pstrykania się okazało, że te wnętrza biurowe są wcale ciekawe.


Żeby nie przegadać i w końcu coś konkretnego pokazać - voila! Iza na co dzień (choć nie co dzień jest przecież odziana w nowy sweterek) wygląda tak.
Czyli jak zwykle - trochę niepoważnie ;)


Ale jak to mówią - do brzegu.
Sweterek jaki jest widać powyżej: mały - bo nie dość, że ciasny, to jeszcze kusy, nieskomplikowany - ot, prosty żakiecik z nachodzącymi nieznacznie na siebie połami, w najwygodniejszym biurowym kolorze.
Czego nie widać, to to, że dziergał się ponad dwa lata! Jak to możliwe? Taki mikrus?
Ano tak to: mikrus ten doczekał się w ciągu tych 26 miesięcy 23 miesięcznej hibernacji ;)


Bo druga rzecz jakiej nie widać, to to, że pierwotnie miał być zupełnie inny. Same old story u mnie ;)
Ostatecznie z pomysłu pierwotnego został wzór. Choć niepozorny jednak dość czasochłonny (bo przerabiałam go wyjątkowo ściśle, żeby dzianina była zwarta - Agata macała, wie o czym mówię). I dodatkowo włóczkożerny, co także wymusiło zmianę konceptu.


I co?
I w nosie mam to, że z tych pierwotnych planów nici, bo i tak jest cool ;)


No dobra. A teraz, kiedy już wiecie jak wyglądam biurowa ja, wiedzieć musicie jeszcze jedno: wcale nie jestem tam taka bardziej poważna niż normalnie.
Znaczy: kiedy trzeba świetnie markuję co trzeba, nawet wredną (tu markowania wiele nie ma ;) ) i ostrą (hehe!) jędzę (wiecie, dział administracji, muszę ;) ).
Ale w środku Izy nadal się wygłupiam. Kiedy mogę sobie na to pozwolić. Czyli w przerwie :)


Coś mnie wzięło dziś na wyznania... 

No to jeszcze jedno: na okoliczność tego sweterka zdradziłam męża ;)
Zdjęcia tym razem robiła Aga (buziak!!), która nie dość, że moje głupawy znosi na co dzień, to jeszcze dziś znosiła mnie w roli modelki. I zniosła! Anioł nie kobieta :)
A jak zdradę zniósł mąż? Powiedział, że jest zazdrosny i rzucił klątwą "żeby ci się spruł" na sweterek ;P


A detali chcecie? Hope so, bo dostaniecie i tak.
Na początek - metryczka:
model: z głowy - bez nazwy, bez notatek. Klasyk
włóczka: Alize Cotton Gold, kolor 402, niemal równo 300 g (3 motki)
druty: 3,0 lub 3,25 KP, i szydełko 2,5mm

A teraz detale w obrazkach.
Na razie sweterek nie dorobił się zapięcia, dziś przytrzymywała poły broszka. Ale planuję przyszyć dwa małe zatrzaski, żeby trzymało się lepiej (poły zachodzą na siebie na ok 5-6 cm).


To główny winowajca końcowego opóźnienia - rękaw wrabiany od góry. Chyba z 5 razy zaczynałam nim trafiłam w dobre proporcje. Ale ostatecznie wyszło idealnie.


I w pełnej krasie.


Rękaw robiony na około, lekko zwężany, z udawanym szwem z podniesionych oczek (co wymusił fakt, że jedno oczko mi nie pasowało do wzoru ;P ).


A brzegi wszystkie wykończone szydełkiem listwą z trzech rzędów półsłupków i jednym rzędem oczek ścisłych. Kombinowałam z użyciem rakowych, ale w połączeniu z kosteczką to było zdecydowanie za dużo grzybów w barszczu.
Muszę jeszcze tylko te brzegi przeprasować letnim żelazkiem, żeby wyeliminować falowanie dołu. Ale dziś czasu już nie było - rano wkładałam go prosto z suszarki, jeszcze lekko wilgotnawy. Wiecie jak jest ;)


I jeszcze widok na ramionko z góry. Ramionko zszyte nieco widocznym "ściegiem niewidzialnym", co w realu, w połączeniu z migającą w oczach krateczką, aż tak bardzo w oczy się nie rzuca. Chyba :)


No dobra. To ja zmykam - szukać inspiracji na kolejne włóczki.
I obrabiać zdjęcia na kolejne posty. Bo produkty są, zdjęcia są, a wrzucać nie ma co... Ech.


Paaaaa!