poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Pokazać się (w) MUSZE, bo się uduszę! ;)

Cuda niewidy! W tym poście nie będzie ani jednego złamanego koralika!!! :)))

Będzie za to sporo Izy, mocno niewyględnej, na zdjęciach do tego stopnia spartolonych, że trzeba było pójść w artyzm. Ach, stara szkoła PLSP - jak coś nie wychodzi to udawaj, że tak ma być ;P


Czy ja już ostatnio tu nie przymarudzałam, nie raz zresztą, że szyć mi się chce jak ch..., eee.... bardzo? No chce mi się. Zwłaszcza jak sobie pomyślę o tych wszystkich materiałach, które mam. Niestety - o ile koralikować i drutować, mało bo mało, ale jakoś daję trochę radę ciut ciut i po kawałku, o tyle szycie na raty, z każdorazowym rozkładaniem całego bajzlu i z każdorazowym obsesyjnym sprawdzaniem po akcji czy aby gdzieś na podłodze nie została szpilka, którą następnego dnia Witas mógłby radośnie zjeść, nieco mnie jednak przerasta. Bo o ile kurz pozwalam mu zjadać, a on to czyni nader chętnie (Tu mały wtręt: przysięgam - nie hoduję tego kurzu specjalnie i - pod bogiem - sprzątam, ale on i tak się pojawia nie wiedzieć jak i skąd. Natentychmiast po sprzątaniu! Też to macie?), o tyle wizja pożerania przez Witołda szpilek jakoś mnie nie zachwyca.

Dlatego z szyciem ciężko jest. A jednak! Ostatnio się coś uszyło! Poczułam, że już naprawdę MUSZĘ i od dni kilku paraduję w MUSZE.


A z tą muchą to dłuższa historia. Zaczęło się od tego, że wróciłam w styczniu do pracy i od razu drugiego dnia odkryłam, że nie mam co na siebie włożyć :) Udałam się więc do mojego ulubionego sh - czyli na allegro - i nabyłam spodni par 4 za oszałamiającą kwotę jakich 40 ziko za wszystko, przesyłkę w to wliczając ;)
Trzy pary okazały się doskonałe. Jedna natomiast wymagała drobnego dopasowania. Ujęły mnie dość nietypowym rozwiązaniem przodu. Guziczki nie tylko są dekoracyjne, ale też umożliwiają dopasowanie - wystarczy guziczki ciut przemieścić. Gorzej, że nie były najwyraźniej przewidziane na takiego mikrusa jak ja, a raczej na jakąś pełnowymiarową modelkę. Czyli góra ok, a nogawki po horyzont ;) Ale skróci się, raz dwa - no nie? Rozprułam niechciane mankiety (materiału do ścinki przybyło), wyprałam, uprasowałam i... tak czekały od stycznia. Aż nadeszła Wielkanoc i w coś się trzeba było wystroić. No to ścięłam, podwinęłam - pół godziny i gotowe :)


Przy okazji - polecam ścieg kryty! Jeśli macie go w swoich maszynach korzystajcie - do podwijania spodni, spódnic jest genialny! Za jednym zamachem załatwiacie obrzucenie i podwinięcie, a efekt bardzo delikatny.

No ale do rzeczy. Ze spodni ścięłam dobre 15 cm, a że szerokie były u dołu, to materii ciut zostało. Nie lubię jak coś idzie na marnację, pomyślałam więc o "dodatku". 
Najpierw planowałam krawatkę - ale wyszłaby w poprzeczne paski, a to mi nie odpowiadało. I wtedy przeczytałam o Nitkowej akcji na dzień babek. Ha! I mucha mi zaświtała w głowie :)


A że w domu nadal nijak się za szycie większe niż błyskawiczne zabrać nie mogłam + każda okazja do wybycia z chaty w celach rozrywkowych jest dobra = wylądowałam w środę w Nitce i szyłam muszkę w najlepsze. Wbrew temu co mówi me oblicze - bardzo jestem kontenta! :)


Mucha leży doskonale! Można ją nosić klasycznie, co nie znaczy poważnie...


... można i bardziej "frywolnie" - na gołą szyję ;)


A szycie w Nitkowych progach było tak fantastyczne, że aż - ku obustronnej radości - obfotografowałam cały proces krok-po-kroczku. I powstał z tego, mam nadzieję, zgrabny tutorial, na który najserdeczniej niniejszym zapraszam Was na Nitkowy blog :)

>>KLIK<<
No i w ogóle blog i Nitki polecam - i tym co szyją, i tym co się szyć boją, i tym co drutują lub drutować chcą zacząć, i tym co słodkie lubią, ale i tym co wolą smaki bardziej pikantne. Przede wszystkim zaś tym, co lubią miejsca niebanalne i inspirujące ;)
Niektórzy pamiętają może, że ponad rok temu uczestniczyłam w Nitki się otwieraniu. Stukot maszyn nie cichnie i Nitki odwiedzać można w realu, ale też na fejsie, na blogu i na stronie (gdzie jest też, o niebiosa!, skep on-line ;) ).

A że apetyt mój szyciowy pobudzony został, nie wyklucza się dalszej działalności w tym zakresie ;)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

... ale przynajmniej będzie trochę koloru! I nie tylko koraliki :)

Tak tak, drodzy czytelnicy, zaczynam od się tłumaczenia ;) Bo znów będzie koralikowo i nie zanosi się wcale, by miało się to w najbliższym czasie zmienić.
Cóż, okres przedświąteczny sprzyjał składaniu zamówień, więc machałam szydełkiem intensywniej niż zwykle. I powstało kilka sznurków, które w większości poszły już w świat.


U mnie, w przeciwieństwie do Effci, na razie cały czas zwykłe żmijki, bez fajerwerków i wodotrysków. Jeśli z wzorkiem - to najprostszym możliwym. Ale plany mam i na inne, więc może niebawem... ;)
Wszystkie poniższe bransy powstały z koralików Knorr Prandell i teraz widzę chyba, dlaczego TOHO i ich równość tak są wychwalane. Za chwilę zobaczycie i Wy :)


Pierwsza - koraliki błękitne z lekko ciemniejszym środkiem na granatowej nitce.


Mam jeszcze z tych koralików (nieobfocony) wężyk na nitce błękitnej. Fajne jest to, że taka mała zmiana daje, subtelną, ale jednak, różnicę w końcowym efekcie.


Zapięcie słonik - wypatrzone u Effci, do kupienia w empiku. Niestety - strasznie topornie wykonane i dość ciężko pracuje.


Te koraliki już były, w połączeniu z takąż jak i tu srebrną nitką zresztą. Powtórka z rozrywki czyli. Inne są tylko dodatki.

Na tej bransoletce widać, że niektóre koraliki Knorra są nierówne, przez co krzywo się układają w gotowej bransoletce.


 I znów słonik.


Kolejna bransoletka - dla teściowej. Sama wybrała koraliki i dodatki, więc mam nadzieję, że się spodoba ;) Teściowa nosi się w stonowanych kolorach, bransoletka ma stanowić nienachalne ożywienie stroju :)


Dodatki miedziane. Te ozdobne końcówki czekały na swoją kolej od samego początku mojej koralikowej przygody i w końcu się doczekały :)


Koraliki mają fajny, różowo-ceglany kolor i są lekko metaliczne. Mam niestety wrażenie, że kolor będzie się ścierał - zobaczymy...


No i teraz sztandarowy przykład nierównego poziomu koralików Knorr. Już jakiś czas temu zauważyłam, że mimo iż wszystkie bransoletki robię na 6 koralików w rzędzie i zawsze używam końcówek 7,5 mm, to czasem wchodzą one luźno, a czasem bardzo na wcisk. W przypadku czerwonych matowych koralików musiałam nawet dodać 1 i robić na 7k w rzędzie.
Ale tu mnie zamurowało...
Przy nawlekaniu zobaczyłam całkiem sporą różnicę w rozmiarach, choć wszystkie paczki były opisane jako 2,5mm. W robocie ta różnica dała bardzo ciekawy efekt - bransoletka jest dzięki temu trochę kanciasta :)


Koraliki brzoskwiniowe lekko perłowe przeźroczyste - największe (a), koraliki złociste ze srebrnym środkiem - rozmiar standardowy (b) i krystaliczne miodowe - najmniejsze (c) + wzór 3a1b1c1b.


Wyszło tak ozdobnie, że nie dawałam już żadnych wisiadełek, tylko proste zapięcie (swoją drogą - ładne złote dodatki trudno znaleźć).


I na koniec model dziewczęcy. Nieco mniejszy (krótszy) niż klasyczny, za to z większymi kółeczkami, by łatwiej było zapinać.


Koraliki różowe perłowe (a) i białe przeźroczyste frost (b), różowa nitka. Wzór 1a1b.


A efekt mnie się podobie ;)


No to przechodzimy do innego różu :)
Asia zasugerowała ostatnio w komentarzach, że może dzierganie małych sweterków wywoła Tę, Która Nie Chce Nadejść. Może :)
To odkopałam Pudrowego i zabrałam się ostro do dziergania. I tak dodziergałam do dołu korpus. I zaczęło się poszukiwanie elastycznego zamknięcia, które mnie estetycznie i elastycznie usatysfakcjonuje. I godne będzie Effciowego Ruby i BabyAlpakiSilk. Ha! To były długie poszukiwania... Ale nie poddałam się i tak oto nauczyłam się wczoraj włoskiego zamykania oczek!!


Początkowo byłam przerażona, ale wprawy nabiera się dosłownie po kilku oczkach. Najbardziej męczące jest opanowanie tak długiej nitki - w niektórych instrukcjach podają, że powinna być 4x dłuższa niż planowany brzeg, ale mi sporo zostało... 
Tak czy siak efekt jest - jak dla mnie - rewelacyjny. Brzeg jest bardzo elastyczny i wraca do pierwotnej szerokości gdy przestanie się go naciągać. Z pewnością będzie moim ulubionym sposobem zamykania oczek, nie tylko przy ściągaczu :)


Poza tym nauczyłam się ostatnio jeszcze jednej rzeczy - odkryłam genialny przepis na ciasto do pizzy. Jest chrupkie, jest smaczne, a sekretem jest kasza manna :)


I to tyle w kwestii osiągnięć. Bo 99% pozapracowego czasu zajmuje mi ostatnio ganianie Dziecia. Odpowiadam na wyrażone pod poprzednią notką zapotrzebowanie społeczne - będą zdjęcia! :)
Wit jest - zupełnie nie wiem po kim - szalenie aktywny. Wszędzie staje...


... wszędzie usiłuje zajrzeć...


... pełza i raczkuje z prędkością małej wyścigówki, a przysiada tylko jak musi :)


Nawet przy robieniu zdjęć jest szybszy i bardzo sprawnie pakuje łapki w obiektyw :)


 A dziś odbył się kolejny zjazd kuzynostwa. Tym razem wspólne rysowanie ;)


No dobra, skorzystam z tego, że choć jest prawie 23:00 to TAK NAPRAWDĘ jest dopiero 22:00 (kto jeszcze, jak ja, przez dwa tygodnie po zmianie czasu liczy go po staremu? ;) ) i narzucam oczka na rękawy Pudrowego. Może wywołam wiadomo kogo ;)