Są takie chwile: sterta materiałów naukowych tkwi nietknięta, maszyna zawala środek pokoju, w domostwie nieład piekielny, współmieszkaczka nawet przestała się domagać ode mnie sprzątania (zły znak), czasu na skończenie Pilnego Zlecenia coraz mniej, czasu dla bliskich - jak wyżej, o projektach typu "mam pomysła na album" już nawet postarałam się zapomnieć, ogólnie: lipa. No nie wiadomo w co ręce włożyć..
Najlepiej wtedy włożyć je do koszyczka (metaforycznie tylko i na potrzeby tekstu, w rzeczywistości ryłam w stercie siatek-foliówek i kartonów nie rozpakowanych jeszcze po przeprowadzkach), wymacać gdzieś na dnie coś, co miało być topem od bliźniaka (ale skoro pozbyłam się bolerka to po co mi top?), znaleźć gdzieś fuksem szydełko i... zacząć Niekończący Się Projekt (bo coś czuję, że tak będzie) - kapę :)
Mam przeczucie graniczące z pewnością, że nie uda mi się dokupić Virginii w tym samym odcieniu (kto kupuje Aniluxowe włóczki ten wie),a dwa motki które mam, to zdecydowanie za mało, ale w ogóle się tym nie przejmuję i radośnie macham elementy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz