poniedziałek, 27 lutego 2012

Chleb

Znów będzie jedzeniowo - bo na drutach nuda, ciągnie się szydełkowe Na fali, ciągnie się estońska pasianka...

Pamiętacie może cegłę? Po tamtych doświadczeniach na dość długo zniechęciłam się do piekarnictwa... Co nie znaczy, że mnie nie korciło. Zwłaszcza, że od czasu do czasu, a to u Brahdelt, a to u Agaty, a to jeszcze gdzieś indziej, pojawiały się chleby i bułki...

A później zaczęła do mnie regularnie zaglądać Tofka. I - oczywiście - nieświadoma zagrożenia, kliknęłam na odnośnik do jej bloga Para w kuchni... To był koniec, a w zasadzie początek :)

Tak się przy okazji złożyło, że od kiedy jestem w ciąży znacznie baczniej przyglądam się temu co jem. Nie, nie mam fioła na punkcie "diety optymalnej", nie unikam wszystkich niezdrowości, nie odmawiam sobie przede wszystkim tego, na co mam ochotę - w końcu zaspokojenie potrzeb kulinarnych = szczęście = dobre samopoczucie = zdrowie :)
A rzeczą, na którą wyjątkowo często mam (nie tylko ja w tym domu zresztą, ale egocentryzm i tytuł bloga każą mi koncentrować się na własnej kulistej postaci) ochotę na dobry chleb.
Łatwo powiedzieć, trudniej zdobyć ;)
Jak już nam się udało znaleźć w okolicy chleby bez polepszaczy, to się nam zachciało razowych. Jak znaleźliśmy razowe (jeśli akurat wszystkie nie wyszły były) to powalała nas ich cena...

"Trzeba sobie piec" - stwierdziliśmy zgodnie. Trzeba mieć z czego - nadeszła refleksja :) Okazało się, że z tą mąką, to też nie takie bardzo proste. W końcu znalazłam, żytnią razową i... BIO. Znów powalająca cena, ale czego się nie robi jak się ma smaka na dobry chleb self made :) A jak już ją dotachaliśmy do domu, to się okazało, że w najbliższym sklepie jest żytnia razowa zwykła za 1/3 tamtej ceny :)

No dobra, były produkty, czas się brać do roboty. 
Poczytałam, okazało się, że tak "na jutro" to tego chleba nie będzie, bo trzeba jakiś zakwas zrobić. A robi się go 4 dni! Pomyślałam "o matko" i zaczęłam szukać słoika. I znów lipa, bo słoików, zwłaszcza dużych, u nas nie uświadczysz :)
Po 2 tygodniach mnie olśniło i do roli Naczynia Na Zakwas (NNZ) awansował pojemnik sprezentowany na ubiegłoroczną pracową wigilię przez tajemniczego darczyńcę (takie losowanki-wymienianki mamy zawsze) - niniejszym pięknie dziękuję :)

Zakwas robiło się bardzo fajnie, to dokarmianie, mieszanie, obserwowanie jak się zmienia było całkiem fascynujące i 4 dni zleciały nie wiedzieć kiedy. I wtedy "się doczytało", że jeszcze trzeba zrobić zaczyn... 
Tu nastąpił spadek zapału i pojawiło się ryzyko zakończenia tej chlebowej epopei bez happy endu... Na szczęście nie rzuciłam NNZ od razu o ścianę (w obawie o plamy) a jedynie wstawiłam do lodówki :)
Po tygodniu szumnie (rzecz jasna) zapowiadanym chlebem, którego (rzecz jasna) nie było zainteresował się mąż. Umówiliśmy się na pieczenie w weekend. Kilka dni zapasu wykorzystaliśmy na podkarmienie zakwasu (niech ma) i wysłanie błagalnej wiadomości na fejsbukowej tablicy Pary w kuchni :) Obmyśliliśmy też strategię działania i Człowiekiem Do Wyrabiania i Pieczenia Chleba został mąż.

Opłacało się! W sobotę powstał nasz pierwszy wspólny (bo przecież merdałam zakwas, nie?) domowy chleb!
Tadaaaa....


Wybraliśmy ten przepis - stwierdziłam, że po tych wszystkich przebojach robienie jeszcze zaczynu nas przerasta. Za radą Tofki część mąki pszennej zastąpiliśmy żytnią, dzięki czemu powstał fajowy chleb pszenżytni. Oczywiście nie mieliśmy koszyczka, oczywiście nie wiedzieliśmy na czym piec. Ale efekt ostateczny tych naszych wariackich działań i tak nas zauroczył :) Więc teraz będzie duuuużo zdjęć pieczywa :)

Tu chleb jeszcze stygnie na kratce. To zdecydowanie najtrudniejszy do przeczekania etap całego procesu :)


Wyszedł pięknie popękany, rustykalny (jak to określiła Tofka), z mączną skórką (taką lubię naj!)


Chwila napięcia, rozkrawamy... Czy będzie zakalec? Nie ma! 


No dobra, jest może minimalnie wilgny gdzieniegdzie :) Ale tak akurat.


Oczywiście natychmiast przeprowadziliśmy testy konsumenckie.
Niektórzy zdecydowali się tylko na masło...


... inni woleli więcej dodatków ;)


Pół poszło wczoraj, z miejsca. Na szczęście drugie pół dotrwało do dzisiejszego śniadania :)



Tak - jedyna wada tego chleba to to, że pachnie malizną :) Następnym razem chyba upieczemy większy bochenek, albo od razu dwa. To nie jest nasze ostatnie chlebowe słowo!

A Tofce dziękuję za natchnienie, wsparcie i rady :)

7 komentarzy:

  1. Zawsze od razu idzie pół bochenka, bo taki jest smaczny prosto z pieca!... *^v^*
    Nie pieczcie jednego wielkiego tylko dwa mniejsze, na chlebie najsmaczniejsza jest skórka, a na dwóch bochenkach skórki więcej. ~^-"~
    Polecam ten przepis: http://mojewypieki.blox.pl/2008/10/Chleb-z-San-Francisco-na-zakwasie.html, ciągle po niego sięgam, wychodzi boski chlebek! ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam się na przyszłość :) I dwa najgorsze momenty - jeden najtrudniejszy do przeczekania - jak chleb musi trochę ostygnąć, - drugi, pierwsze rozkrojenie - będzie zakalec, czy też nie będzie (a czasem niestety się zdarza, ale to raczej rzadkość). I po pierwszym sukcesie sama zobaczysz, że zaczniesz kombinować i nawet zaczyn nie będzie straszny.

    Ps. u mnie na drutach tez buda. Kocyk nr jeden się robi i nawet, nawet zaczyna już jakoś wyglądać :)
    -----------------------------------
    Zapraszam:
    Para w kuchni.
    Na turystyczny szlak!

    OdpowiedzUsuń
  3. dzięki tej, zgłodniałam :/
    swoją drogą dawno nie piekłam chleba... ani bułeczek...

    OdpowiedzUsuń
  4. chleb - to to co uwielbiam w kuchni najbardziej, wiec mam wobec niego wysokie wymagania....i tez (już jakiś czas temu) zaczęłam piec własny - pszenno-żytni na zakwasie...przyznam,że pracochłonny i wymagający uwagi...zdarzyło się że w pospiechu nie wychodził...ale jak się postarałam to był taki jakiego mi zawsze brakuje, jego zalety smakowe zwróciły uwagę całej rodzinny, jest gwarantem braku konserwantów i może dzięki temu prze kilka dni jest świeży....polecam, mimo trudności bo naprawdę warto! Twój smakowity bochenek narobił mi apetytu...i trzeba chyba zakwas odświeżyć i upiec....ale się głodna zrobiłam!
    Pozdrawiam apetycznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. My od paru lat nie kupujemy chleba, tylko raz na tydzień piekę na zakwasie. Najlepszy jest oczywiście świeżutki, ale ostatnio opracowałam sobie metodę przechowywania - jak już ładnie ostygnie, kroję na kromki i pakuję po 4 w torebeczki do zamrażarki. Każdego wieczoru wyciągamy jedną torebeczkę i rano mamy pyszny, świeży chlebek :) Teraz mam pomysł, żeby na zapas przed porodem popiec, wypełnić piekarnik, bo przecież nie przeżyję kupnego chleba, a przy bliźniakach nie będzie na początku na pewno czasu na pieczenie...

    OdpowiedzUsuń
  6. No dobra, był czas, że piekłam chleb, później Ślubny zwariował dietetycznie i węglowodany stały się beee, a białka cacy, Teraz Ślubny się dietetycznie nieco odwariował i mam nowy śliczny i dobrze piekący piekarnik... i Ty mi tu z tym chlebem... i mi się zachciało.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja od 2 lat piekę chleb. Zawsze piekę 3 blaszki bo tyle się mieści w piekarniku, kroję na pół i mrożę. Nie jemy już sklepowego :). Jeśli chcesz mój przepis napisz na gracha40@op.pl gracha

    OdpowiedzUsuń