Cuda niewidy! W tym poście nie będzie ani jednego złamanego koralika!!! :)))
Będzie za to sporo Izy, mocno niewyględnej, na zdjęciach do tego stopnia spartolonych, że trzeba było pójść w artyzm. Ach, stara szkoła PLSP - jak coś nie wychodzi to udawaj, że tak ma być ;P
Czy ja już ostatnio tu nie przymarudzałam, nie raz zresztą, że szyć mi się chce jak ch..., eee.... bardzo? No chce mi się. Zwłaszcza jak sobie pomyślę o tych wszystkich materiałach, które mam. Niestety - o ile koralikować i drutować, mało bo mało, ale jakoś daję trochę radę ciut ciut i po kawałku, o tyle szycie na raty, z każdorazowym rozkładaniem całego bajzlu i z każdorazowym obsesyjnym sprawdzaniem po akcji czy aby gdzieś na podłodze nie została szpilka, którą następnego dnia Witas mógłby radośnie zjeść, nieco mnie jednak przerasta. Bo o ile kurz pozwalam mu zjadać, a on to czyni nader chętnie (Tu mały wtręt: przysięgam - nie hoduję tego kurzu specjalnie i - pod bogiem - sprzątam, ale on i tak się pojawia nie wiedzieć jak i skąd. Natentychmiast po sprzątaniu! Też to macie?), o tyle wizja pożerania przez Witołda szpilek jakoś mnie nie zachwyca.
Dlatego z szyciem ciężko jest. A jednak! Ostatnio się coś uszyło! Poczułam, że już naprawdę MUSZĘ i od dni kilku paraduję w MUSZE.
A z tą muchą to dłuższa historia. Zaczęło się od tego, że wróciłam w styczniu do pracy i od razu drugiego dnia odkryłam, że nie mam co na siebie włożyć :) Udałam się więc do mojego ulubionego sh - czyli na allegro - i nabyłam spodni par 4 za oszałamiającą kwotę jakich 40 ziko za wszystko, przesyłkę w to wliczając ;)
Trzy pary okazały się doskonałe. Jedna natomiast wymagała drobnego dopasowania. Ujęły mnie dość nietypowym rozwiązaniem przodu. Guziczki nie tylko są dekoracyjne, ale też umożliwiają dopasowanie - wystarczy guziczki ciut przemieścić. Gorzej, że nie były najwyraźniej przewidziane na takiego mikrusa jak ja, a raczej na jakąś pełnowymiarową modelkę. Czyli góra ok, a nogawki po horyzont ;) Ale skróci się, raz dwa - no nie? Rozprułam niechciane mankiety (materiału do ścinki przybyło), wyprałam, uprasowałam i... tak czekały od stycznia. Aż nadeszła Wielkanoc i w coś się trzeba było wystroić. No to ścięłam, podwinęłam - pół godziny i gotowe :)
Przy okazji - polecam ścieg kryty! Jeśli macie go w swoich maszynach korzystajcie - do podwijania spodni, spódnic jest genialny! Za jednym zamachem załatwiacie obrzucenie i podwinięcie, a efekt bardzo delikatny.
No ale do rzeczy. Ze spodni ścięłam dobre 15 cm, a że szerokie były u dołu, to materii ciut zostało. Nie lubię jak coś idzie na marnację, pomyślałam więc o "dodatku".
Najpierw planowałam krawatkę - ale wyszłaby w poprzeczne paski, a to mi nie odpowiadało. I wtedy przeczytałam o Nitkowej akcji na dzień babek. Ha! I mucha mi zaświtała w głowie :)
A że w domu nadal nijak się za szycie większe niż błyskawiczne zabrać nie mogłam + każda okazja do wybycia z chaty w celach rozrywkowych jest dobra = wylądowałam w środę w Nitce i szyłam muszkę w najlepsze. Wbrew temu co mówi me oblicze - bardzo jestem kontenta! :)
Mucha leży doskonale! Można ją nosić klasycznie, co nie znaczy poważnie...
... można i bardziej "frywolnie" - na gołą szyję ;)
A szycie w Nitkowych progach było tak fantastyczne, że aż - ku obustronnej radości - obfotografowałam cały proces krok-po-kroczku. I powstał z tego, mam nadzieję, zgrabny tutorial, na który najserdeczniej niniejszym zapraszam Was na Nitkowy blog :)
![]() |
>>KLIK<< |
No i w ogóle blog i Nitki polecam - i tym co szyją, i tym co się szyć boją, i tym co drutują lub drutować chcą zacząć, i tym co słodkie lubią, ale i tym co wolą smaki bardziej pikantne. Przede wszystkim zaś tym, co lubią miejsca niebanalne i inspirujące ;)
Niektórzy pamiętają może, że ponad rok temu uczestniczyłam w Nitki się otwieraniu. Stukot maszyn nie cichnie i Nitki odwiedzać można w realu, ale też na fejsie, na blogu i na stronie (gdzie jest też, o niebiosa!, skep on-line ;) ).
A że apetyt mój szyciowy pobudzony został, nie wyklucza się dalszej działalności w tym zakresie ;)