Ostatnio mój kochany Brader postanowił (za mnie ;) ), że nic mi tak dobrze nie zrobi jak wyjazd. Na narty. Na lodowiec.
Hmm... Wprawdzie połączenie niechęci do śniegu i zmarzluchostwa, lęku wysokości, lęku przed przestrzenią, lęku przed prędkością i choroby lokomocyjnej nie rokowało zbyt dobrze, ale przyznać muszę - Młody miał rację :)
Wróciłam wypoczęta, zrelaksowana i opalona od brody wzwyż :)
I zachwycona urodą alpejskiej wiosny...
Mniej mnie zachwycało samo szusowanie :)
Stoki były świetne, ale - jak dla mnie - zdecydowanie za mało zielone :)
Ja na nartach wyglądałam za to jak wyrośnięty dzieciak.
Tyle, że wszystkie - nawet baaaardzo mało wyrośnięte - dzieciaki radziły sobie znacznie lepiej niż ja :) Gracja to normalnie moje drugie imię ;)
Zdecydowanie lepiej szło mi leżenie na śniegu i pozowanie ;)
Na koniec - alpejska wersja tapety "idylla" na windę ;)
no i wspaniale :)
OdpowiedzUsuńczasem potrzeba spojrzeć na wszystko z wysokości lodowca :)
gagu
Fajosko... A brat ciągle do wzięcia? ;)
OdpowiedzUsuńKurcze jak ja bym sobie tak posszzzusowała w alpach ^^
OdpowiedzUsuńGraruluję wyjazdu i brata ;) hihi
nominuje Cie do nagrody Friends :) - szczegóły u mnie
OdpowiedzUsuń