niedziela, 6 lutego 2011

Na drugą nóżkę ;)

Wiosenny gołąbek powolutku sobie rośnie - do rękawów dołączyły plecy. Szły jakoś wyjątkowo wolno, bo kilka razy - chyba jako pierwszą robótkę ever - je podpruwałam. Nie dlatego, żebym się jakoś skandalicznie machnęła. Nie, było nawet ok, ale "coś" mi nie pasowało i ulepszałam.

Poza tym, od kilku dni... zajmowałam się drutowo czymś innym.
Wzięło mnie na skarpetki!


Kilka ładnych lat temu (10? 11?) wyprodukowałam swoją pierwszą skarpetę. Szło mi to na maksa opornie, w ogóle trzymanie drutów nie było dla mnie wówczas jakieś szczególnie proste i naturalne, a z czterema to już była ostra jazda. Skarpeta powstała, nawet dość zgrabna (aczkolwiek całkiem spora, na duuużą męską stopę) i nigdy nie doczekała się siostry do pary.
Troszkę później machnęłam pierwszy komplet - z podwójnej nitki Medusy na drutach nr 4! Już w trakcie roboty było mi przyciasno (no ale miało być ciepło, nie?), po praniu zrobił się niemal beton ;) Skarpetki wyszły całkiem ładne, ale ja w nich chodzić nie umiałam, może dlatego, że wiedziałam co było nie tak?
Jeszcze troszkę później, tak mi coś świta, że zrobiłam skarpetki-miniaturki dla malutkiej wówczas Olgi - Ann, nie mylę się?
A później - cisza. Przez kilka lat zero zainteresowania. Szczerze dziwiły mnie Amerykanki, które produkują tego na tony. I nie nie, to nie wynika z mojego uprzedzenia do tej części garderoby - skarpetki bardzo lubię, także wełniane i nawet w nich sypiam, także latem. Ukochane "ostatnie skarpetki, które zrobiła mi Babcia" niemal do szczętu już powycierałam...
Po prostu jakoś mi się nie chciało. Strasznie mnie zawsze wkurzało to nabieranie oczek na ściągacz, nigdy nie wiedziałam ile ma ich być. Póki nie nauczyłam się magic loopa także ich (tych oczek) przerabianie było okropne, choć niby sobie z tym radziłam. Ale czułam, że da się prościej...

Jakoś rok temu trafiłam na ten kursik robienia skarpetek z rzędami skróconymi. Doznałam olśnienia, zakochałam się, wydrukowałam i... na rok schowałam do koszyczka :)
A teraz stwierdziłam, że do białego domowca koniecznie muszę mieć grube, ciepłe i długie białe skarpeciochy z tej samej włóczki. W środę zrobiłam to, na próbę.


Och wiem, nic szczególnego :) Na szczęście reszta Chainette mi wyszła i nie mogłam kontynuować ;)

Najpierw nie mogłam zrozumieć o co chodzi z przerabianiem "oczka z nawijką" i przy palcach wyprodukowałam elegancki "przewiew"


Przy pięcie na szczęście już załapałam i wyszło znacznie lepiej


A następnego chyba dnia trafiłam - dzięki Brahdelt - na tę magiczną metodę zaczynania skarpet. To było to czego szukałam. Wczoraj narzuciłam oczka i teraz dziergam sobie, łącząc wszystkie te odkrycia, proste skarpetki z cieniutkiej Regii Stretch w męskim rozmiarze.


Stan z dzisiejszego poranka przedstawiał mniej więcej pół stopy, teraz, po leniwym dzierganiu z doskoku, jestem już za piętą. A paluchy prezentują się tak - z góry...


... z boku...


... od czuba.


Nie jest jeszcze idealnie, ale - jestem zadowolona. I może w tydzień faktycznie parę wydziergam.

A na deser - "Kotka na gorącym, słomianym dachu".


Tato zrobił mi karmnik dla ptaszków. Z powodu ocieplenia i ze strachu przed porwaniem przez wicher musieliśmy go schować do domu. Od razu stał się ulubionym kocim zakątkiem ;)

11 komentarzy:

  1. Zapowiadają się niesamowicie. Ja muszę się wreszcie odważyć wydziergać skarpetki od palców.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lete, hehe, ale czad! właśnie (dosłownie w tej chwili) siedzę i czytam Twojego bloga :)
    i doładowuje się energetycznie kolorami

    tak tak, spróbuj koniecznie, to ogromne ułatwienie!

    OdpowiedzUsuń
  3. No to chyba ja też powinnam się zabrac za skarpetki. Koci karmnik jest cudny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brawo dla skarpetek! Ja też miałam do nich różny stosunek przez lata dziergania, kiedyś nie mogłam zrozumieć, jak w ogóle można je robić na tylu drutach, potem się nauczyłam i zrobiłam kilka par, a potem miałam skarpetkowy odwyk i nie dziergałam ich przez chyba dwa lata. Na razie miłość powróciła i trwa. *^v^*

    OdpowiedzUsuń
  5. w życiu nie zrobiłam ani jednej skarpetki :P jednak chyba to nadrobię, twierdzisz, że to nie takie trudne..? te od Babci mają już na piętach więcej dziur niż całego..
    podoba mi się ten przewiew :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaczęłam ambitnie jedną skarpetę, tradycyjnie od góry, w połowie stopy się znudziłam :> Podziwiam więc za mobilizację szczególnie, że zapowiadają się świetnie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kobiety, jak wy możecie tak po jednej robić? U mnie to nie przejdzie, absolutnie.
    Iza, twoje kolorki skarpetkowe też są niczego sobie :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Izuss, kapitalne! I dzięki za link do magicznego nabierania oczek - tego właśnie potrzebowałam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapraszam do mnie po odbiór wyróżnienia. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zulko, nie zmuszam, ale zachęcam :)

    Brahdelt, ja myślę, że takie rzeczy jak skarpetki, czyli małe projekciki, rozwiązują odwieczny problem dziergaczek - że się chce ciągle coś nowego ;) ledwo narzuci się na coś oczka, a już pojawia się miliard innych pomysłów ;)
    no i przy skarpetkach odpada zszywanie! :)

    Agato, to straszne, jak szybko Twój post się zdezaktualizował ;D

    MaBa, też to kiedyś miałam. a teraz se polazło, nie wiem gdzie i skarpetki zupełnie mnie nie nudzą. ciekawe zjawisko...

    Lete, obiecuję poprawę i że już nigdy żadna moja skarpetka singlem nie pozostanie ;)

    Canello, na zdrowie :)

    fasOlu, śmigam :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Ha ha i pewnie kot myśli że ptaki zaraz przylecą jeść, super zdjęcie :D

    OdpowiedzUsuń