niedziela, 6 listopada 2016

Jestem osom.

Wziu.
Wicie co to było? Czas jaki zleciał od poprzedniego postu ;)

Co ja Wam będę mówić. No mało czasu jest. O dziwo - jest na jakieś działania wy-tfórcze, ale jakoś w kółko go brakuje na dokumentowanie... Powstały więc od lipca: komplet czapka i komin dla D., naszyjnik, trzy buzko-sweterki (!) - ale o tych wszystkich rzeczach kiedy indziej. Bo zasługują na swoją historię.
Na szczęście pojawiło się kilka dni wolnych. I miałam zamiar coś poszyć (bo akurat szycie ostatnio leżało i nawet jak już próbowałam, to wychodziły buble. Ale coś mnie skłoniło ku dokończeniu projektu, który od ponad pół roku leżał sobie zahibernowany w szufladzie. Wiem nawet co - potrzebowałam szybkiego sukcesu. A druty 7,0 i włóczka w intensywnym, żółtym kolorze były na niego pewną receptą.
No i w trzy dni dokończyłam Osę.


Osa jest - jak na mnie - nietypowa o tyle, że ma kolor ;)
Chociaż to nie do końca tak, że musi być u mnie szaro. Ja bardzo lubię też kolory - im bardziej wyraziste, tym lepiej. I połączone z innymi kolorami. Które nie pasują.


A tak poza tym jest bardzo "moja" - prosta, łatwa do wydziergania, z minimalną ilością ozdób.


Ozdobą w zasadzie jedyną jest wzór, który pojawia się na luźnym golfie i na plisie na dole.
Całość robiona jest od góry, golf przechodzi w okrągły karczek, ten w rękawy bez główki i lekko rozszerzany korpus.


Całość: miła, ciepła, przytulna.


I bardzo energetyzująca przez ten kolor.


Natomiast z całą pewnością nie jest to sweter wyszczuplający. Ale - kto by się tym przejmował? Zwłaszcza gdy nadchodzi zima?
Zatem - nie ma się w nim talii osy, ale jest się mocno awsome! ;)


Wzór pojawiał się już w czapkach i kominach (miód i szmaragd). Bo lubię go za łatwość wykonania i niezobowiązujący charakter.


Wszystkie wykończenia włoskie - zarówno zamykanie jak i nabieranie w ten sposób to zdecydowanie moja najulubieńsza metoda.


Ponieważ i przód i tył są takie same - szara filcowa metka z oczkami pełni dodatkową rolę "znacznika".


Metryczka
wzór: "Osa", z głowy, ale są notatki! i może zmienią się w opis.
druty: 7,0 całość, 5,0 ściągacze przy rękawach.
włóczka: Alize Superlana Maxi (25% wełny, 75% akrylu), niecałe 5 motków. Przez chwilę myślałam, że zużyłam niemal wszystkie 6, które miałam, ale pakując sprzęt do szuflady odkryłam, że jeszcze jeden, zresztą przewinięty już w kłębek, zaplątał mi się na spodzie.


No to jestem gotowa na jesień: mam ciepły sweter i swoje własne, przenośne słońce w jednym ;)


A niebawem następny ciepły post. W kolorach już mniej zaskakujących ;)


Więc: stay tuned!

niedziela, 24 lipca 2016

Koszula bliższa ciału

Ostatni tydzień nie należał do łatwych. Zaczęło się w połowie poprzedniego piątku i żeby ratować się przed weekendowym stresem potrzebowałam jakiegoś sukcesu. Jak się nie da Życiowego, to choć SZyciowego.
Więc gdzieś w okolicach wczesnego niedzielnego popołudnia zabrałam się za ciachanie. A po niecałych dwóch godzinach miałam bluzkę.


Zawsze mi się wydawało, że nie znoszę przeróbek. Że wolę kroć materię nieograniczoną byłą formą. A tymczasem okazuje się, że tych szyciowych przeróbek wcale u mnie niemało. Bo tak patrząc wstecz: jedna z baz, spodnie dla Witka x2, dla tegoż Witka galotki letnie, żółć, bluzka na lato, szary ołówek... To tylko kilka ostatnich lat. A biorąc pod uwagę ilość rzeczy w ogóle uszytych w tym czasie (poza galanterią domową), to odsetek jest całkiem spory. Aż mnie to samą zaskoczyło...

Ostatnia przeróbka powstała z inspiracji bluzką zobaczoną na kimś gdzieś na dworcu. Prostą z przodu, a z tyłu okraszoną zapięciem na guziki na listwie - jak w klasycznej koszuli.
Wybrałam się więc po tworzywo do lumpa i nabyłam - męską koszulę jakieś XL, z przemiłego materiału - lekkiego, przewiewnego. W krateczkę w letniej tonacji.


Nawet nie bawiłam się w prucie - po prostu porozcinałam elementy, które były mi potrzebne. I dokładnie wyprasowałam. A następnie na oko, na rympał, na czuja - narysowałam sobie wykrój raglanowej bluzki. Tylko odrobinę wspomagając się rozmiarem swojej koszulki, żeby złapać skalę.


Na tym etapie wyszły na jaw wady tworzywa, jak ta dziura na rękawie, ale i je udało się sprytnie obejść, choć nie ominąć w krojeniu. Efekty zobaczycie :)


W efekcie powstała prosta, luźna, przewiewna bluzka.


Jej jedyną ozdobą jest wzór i kolorystyka. Strasznie lubię takie ciuchy, bo można je nosić w różnych stylizacjach: z szortami to sportowa koszulka. Zestawiona z eleganckimi spodniami z kantem z powodzeniem zdaje egzamin w latem nieco mniej rygorystycznym biurze.


Dziurę na rękawie zamaskowałam "łatką-patką" ze skosu, która idealnie się nadawała na miejscówkę dla blaszki.


Dekolt, z przodu płyciutki (mój ulubiony typ!), z tyłu staje się nieco mniej zachowawczy...


Jest ciut głębszy, a - prócz listwy guzikowej biegnącej przez plecy - ozdabia go dodatkowo kołnierzyk!


Listwa jest faktycznie rozpinalna, choć oczywiście nie jest to potrzebne - bluzkę da się swobodnie wkładać przez głowę. Zresztą - zastanawiam się nad jej zaszyciem, bo miękkość tego materiału powoduje, że trochę się "rozłazi". Ofc od ostatniego guzika na dole już by był luz. Sama nie wiem... Jak radzicie - zaszyć?


Kołnierzyk na tyle miał się początkowo spotykać z listwą guzikową, ale wyszło inaczej i jakoś mi to nie przeszkadza ;)


Jak widać na załączonych obrazkach dekolt z tyłu faktycznie jest głębszy niż na przodzie, choć w sumie niewiele.


Rzut oka na patkę.


Szyjąc (dziergając zresztą też) za każdym razem staram się nauczyć czegoś nowego. Tym razem w końcu wykorzystałam podwójną igłę...


... i bardzo...


... bardzo jestem z tego zadowolona. Nie miałam dwóch szpulek białych nici, a nie chciało mi się przewijać na szpulkę bębenkową, więc wykończenie ma kolory biało-błekitne ;)


Od spodu dekolt podłożony jest lamówką. Pewnie muszę jeszcze popracować nad optymalnymi naprężeniami nici przy tej igle, ale - jak na pierwszy chyba w życiu raz - jestem rada z tego jak wyszło :)


I całość u mych stóp. Fason, w sumie, jak zwykle u mnie - zbliżony do kwadratu ;)


Co poradzić - tak już mam. O tym, że marszczenia nie leżą mi tak jak prostota może będzie następnym razem. Jak już się zawezmę i poprawię niedawną szyciową katastrofę... Też przeróbkową zresztą... Hmmm...


Stay tuned!

PS. Pamiętam, że miało być o Estonii i moto-wyprawie. Ale jakoś mi z głowy wypadło. Może się jeszcze ogarnę...

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Wpadła gruszka do fartuszka

Czasem matka ma "wolne" i może szyć sobie papugowe komplety.
Ale czasem dostaje zamówienie od Syna i po prostu szyje fartuszek do przedszkola.

Generalnie Witas jest dzieckiem chowanym bez stresu, że się ubrudzi. Wychodzę z założenia, że po to są dzieci i nie drżę jak osika, że outfit - choćby i był najpiękniejszy - się zaplami, przykurzy, wyszudra dokładnie w pięć minut po tym, jak go dzieć wdzieje. No ubrudzi się i co? Nic. Się wdzieje inny, a ten się upierze. Takie jest życie.

Dlatego też osobiście nie mam potrzeby zabezpieczania Witka przed plamami jakimiś osłonkami na czas jedzenia czy malowania (choć gonię go za wycieranie łap w koszulkę, ale to z zupełnie innych powodów) i długo w przedszkolu obywał się do fartuszka.
Ale okazało się, że - chyba właśnie dlatego, że nieznany - fartuszek jest dla syna przedmiotem pożądania ;)

Więc już ma.


Fartuszek to efekt pełnej improwizacji - nie miałam wykroju, wzoru, ani nawet dziecka do pomierzenia pod ręką. Więc działałam na oko.
I choć, podobno, na oko to chłop w szpitalu umarł, to udało się i fartuszek pasuje. Uff...

osoby wrażliwe na nieuprasowane powierzchnie uprasza się o przymknięcia oka na tło ;)
Fartuszek ma duuuuużą niebieską kieszeń na przedzie. Ale ponieważ po spionizowaniu gotowego wyrobu okazało się, że kieszeń odstaje (czytaj: smętnie zwisa) to została przeszyta i są to w zasadzie dwie kieszonki.
A przeszycie zabezpieczone jest dekoracyjnym trójkącikiem ;)



A dodatkowo kieszonkę ozdabia, rzecz jasna, metunia, tym razem przyszyta maszynowo.


Zwykle przy stebnowaniu wkurzało mnie to, że szew nie jest wystarczająco wyrazisty, dlatego lubiłam używać w tym celu nici do jeansu. Te jednak nie powalają gamą kolorystyczną, a poza tym - to kolejne nici, które trzeba by kupić i skorzystać raz na jakiś czas. A rozwiązanie okazało się banalnie proste! Podpowiedziała mi je Niezastąpiona Pani Z Pasmanterii (BTW - czy wiedzieliście, że cebula tępi noże i powinno się mieć osobny tylko do jej krojenia? To też wiedza od niej ;) ) - wystarczy nawlec igłę podwójną nitką!

Niestety - nawet taki ulepszony szew nie zamaskuje tego, że ściegi mojego łucznika nie porażają idealną równością. Wystarczy, że materiał jest bardziej ścisły i już - raz w jedną, raz w drugą! Cóż, jeśli będzie kiedyś zmiana maszyny, to trza będzie pójść w coś bardziej pancernego.


Ale i tak - z radości, że szew bardziej intensywny - podłożenie pach przestebnowałam sobie aż trzy razy!


Tak... - pracę domową mam odrobioną. I mogę z czystym sumieniem szyć znów dla siebie (no doooobra, może wcisnę gdzieś w trakcie tę koszulkę w Myszki Miki dla Witka i szorty dla męża...).
Tym bardziej, że to szycie przynosi tyle miłych sytuacji. Bardzo dziękuję za wszystkie Wasze komentarze pod poprzednim postem i na forum Burdy. A burdzie za reklamę na fanpejdżu ;)

I to mnie usprawiedliwia! Przyznacie, że w takiej sytuacji wprost musiałam kupić kolejne trzy materiały (w tym papugi na jasnym, tu miał być link, ale widzę, że znów wykupiłam końcówkę...).
Już do mnie lecą! A ja intensywnie myślę co z tego szyć, ha!

niedziela, 12 czerwca 2016

Papuga! Papuga sto dwudziesta druga!

Ze mnie papuga. I to podwójna.

Po pierwsze: kupując jakiś czas temu dzianiny i tkaniny w jednym z ulubionych sklepów (bo wybór ciekawy, bo dobrze to poukładane i opisane i w dodatku w Poznaniu mogę odebrać na miejscu i nie płacić za przesyłkę) postawiłam na sprawdzone i ulubione szarości (z których nic jeszcze nie uszyłam ;) ). Ale też nie mogłam się oprzeć tajemniczej tkaninie klaudia we wzór kolorowiastych papug na granatowym tle.
I kupiłam. A koleżanki popukały się w głowę, że co ja z tego uszyję.

Po głowie chodziła mi sukienka, ale bałam się trochę, że jak się cała w te papugi spowiję, to faktycznie trochę będzie za dużo dobrego. I klaudia wylądowała w pudle i czekała na swój czas.

Tydzień temu wyciągnęłam ją i mnie olśniło. Albo raczej przypomniał mi się wpis Agnieszki. I spapugowałam pomysł na sukienkę będącą tak naprawdę kompletem bluzka + spódnica.


To był strzał w dziesiątkę!

Papugi nosiłabym najchętniej na okrągło. W ubiegłym tygodniu miałam je w pracy osobno jako bluzkę (z pistacjowymi spodniami), spódnicę (z gołębią bluzką) i razem jako sukienkę. I tylko przyzwoitość (i to, że w piątki mamy "dżins dej") powstrzymała mnie przed większą ilością repet ;)


Najlepszą zaletą jest kolorystyka: tak bogata, że w zasadzie wszystko do tego pasuje, byle samo nie było wzorzyste.


Super jest też tkanina. To 100% sztuczność, ale bardzo przyjemna w noszeniu, przewiewna. I w dodatku lekko elastyczna i niemal się nie gniotąca. Nie wymaga podszewki, nie prześwituje. No ideał. Rozważam zakupienie innych wzorów, choć niestety kilka ciekawych już "wyszło" o czym dalej ;)


Poza tym, przez ten szalony wzór, bardzo łatwo zmienić charakter, np. bluzki, na mniej formalny: wystarczy założyć spodnie i uzupełnić tenisówkami.


Bluzka to stary, sprawdzony już model. "Wykrój", niemal w formie kwadratu, odrysowałam sobie kiedyś z bluzeczki sprezentowanej przez koleżankę. Wyjątkowo mi leży i to druga jego realizacja (pierwsza jednak cały czas nie doczekała się wpisu na blogu, czas to zmienić...).

Natomiast spódnica to wykrój... odrysowany od innej kiecki przy tej okazji :)


Bardzo lubię proste i wąskie ołówki, ten jest nawet bardzo wąski. Ale zupełnie swobodne poruszanie się w nim umożliwia elastyczna (i mocna przy tym) tkanina oraz spory rozporek.

Fason jest prosty ekstremalnie - spódnica jest na gumie. Pierwszy raz doszywałam tunel już ze zszytą gumką w środku - ależ to oszczędza pracy. Wymaga wprawdzie cierpliwości, wprawy i więcej uwagi, ale ostatecznie ułatwia szycie.


Ciekawostka jest taka, że i spódnica i bluzka są skrojone w poprzek tkaniny - tak pasował mi print. A że materiał w obie strony naddawał się tak samo taki obrót spraw był możliwy. Dzięki temu udało mi się uniknąć leżących papug.
O, tu to trochę widać.

{źródło}

Tak, dobrze widzicie - materiał występował jeszcze w wersji z białym (jasnym? na stronie Amstii wyglądało na gołębi błękit) tłem. I nie mogę sobie darować, że nie kupiłam tego drugiego wariantu też...


No to pierwsze letnie szycie w tym roku mam za sobą. I oceniam je jako bardzo udane. A że urlopowy wyjazd już za mną (chcecie poczytać o moto wyprawie do Estonii?) to planuję poszyć jeszcze trochę letnich szmatek. Bo to szycie łatwe i szybkie, a takie - jako urodzony leń - lubię najbardziej ;)

poniedziałek, 9 maja 2016

Spodnie pif-paf!

Słowo się rzekło - kobyłka u płotu.
Kupiło się metki - wypadałoby coś szyć. I to najlepiej - dla kogoś. Wszak ja wiem "kogo" noszę ;)
(co, rzecz jasna, nie przeszkadza mi się oznaczać swoimi metkami, codziennie niemal błyskam blaszką na czymś "by Izuss1" ;) ).

A jak już coś się uszyje, metką opatrzy, to dobrze by było też jakoś fajnie w świat wyprawić, nie? To ostatnio właśnie uszyłam-opakowałam-wyprawiłam.
Ta - daaaaa!


Zacznę od "oznaczeń" - bo to są rzeczywiste nowości. 
Wyprodukowałam sobie - do oznaczania pudełek i torebek - wlepkę.


A do wypisywania składu i zaleceń - metkę tekturową.


A wszystko to towarzyszyło spodniom wyprodukowanym dla Stefanka - przedszkolnego kolegi mojego Witasa. Mama Stefka zobaczyła "dominikowe" spodnie na blogu i napisała do mnie z pytaniem o powtórkę z rozrywki. Dokonałyśmy wymiany maili, ustaleń kolorystyczno-koncepcyjnych, zamówiłam dzianinę na kieszonki i uszyłam.


I tylko czas wyciął nam numer, bo niepostrzeżenie - przez oczekiwanie na paczkę, długoweekendowe rozjazdy i inne okoliczności - Stef w tymże czasie... wyrósł! I spodnie, które miały być z zapasem, są na styk. I chyba do wzięcia.


Generalnie - powtórka z minionków, tylko tkaniny inne :)


A nie, przepraszam, jest nowość - kieszonka (prawdziwa) na tyle.


Na tyle też - jak poprzednio - metunia od NoBaa.


Spodnie, w stosunku do Witkowych kotwic i dominików - są znacznie wydłużone. Jak jednak widać - nie dość ;)
Stefek to rosły chłopak. Zresztą - wszyscy oni strasznie PĘDZĄ!! Czy wiecie, że taki czterolatek potrafi urosnąć i 1,5-2 cm miesięcznie!? Tu chyba tempo było jeszcze większe, bo aż miesiąc się z tym zamówieniem nie guzdrałam ;)


Kieszenie wykończone przy brzegach overem.


W cudny wzór autorstwa Ewy Brzozowskiej ze "strefy projektanta" dresowka.pl


Jak się okazało ulubiony motyw Stefana - pif! paf!


Nie dziwię się, że wzór przypadł chłopakowi do gustu - kupiłam materiału na tyle dużo, żeby starczyło i na bluzę dla mnie ;)

To co, ktoś chętny na dresik "by Izuss1"? ;)


Mówię poważnie :) Czekają gotowe do wysyłki, bo dla Stefana będę szyła nowe, tym razem z zapasem, który wystarczy na więcej niż dwa tygodnie ;) 


Wymiary, na które szyłam:
obwód brzuszka - 53cm
długość nogawki od pasa - 55 cm