środa, 10 grudnia 2014

Luz bluz

Nikt, kto tu zagląda, nie powinien mieć wątpliwości, że DZIERGANIE MAJ LOW! Ale...

Dzierganie ma jedną zasadniczą wadę - od zakupu włóczki (który zwykle jest najszybszym elementem procesu powstawania swetra) i pomysłu (wiem dobrze, że pomysły potrafią nawiedzać wszędzie*) do wrzucania na kark wymarzonego sweterka zwykle mija "trochę" czasu. Przy czym "trochę" ma tu tendencję to rozprzestrzeniania się na dowolnie obszary kalendarza** i zależy od tak wieeeelu nieprzewidywalnych czynników, że chyba nawet nie ma sensu tego analizować.

Ale są dziedziny rękodzieła (choć może trafniejsze byłoby określenie "maszynodzieła"), w których efekt bywa niemal natychmiastowy.
Szycie!

Hop!


Szycie nie zastąpi dziergania, bo ma - jak dla mnie - całą masę wad.
A bo trzeba wejść na górę...
A bo trzeba wystawić maszynę (co z tego, że jest pod ręką i że mam gdzie ją wystawić - liczy się czynność)...
A bo trzeba skroić...
A spiąć, lub - tfu! - sfastrygować...
A przeszyć (łaj, o łaj tak mało jest szycia w szyciu)...
Rozprasować...
Znów przymierzyć...
I tak w kółko Macieju.

(A druty wyjmujesz i dziergasz. I dziergasz. I... wiadomo, dziergasz.)

Co nie zmienia faktu, że efekt szyciowy zwykle pojawia się szybciej niż przy dzierganiu (choć i od tej zasady bywają wyjątki, jedną koszulę "szyję" już dwa lata :) ).


Mam jednak na koncie także projekty ekspresowe - i, o dziwo, te zwykle lubię najbardziej i noszę najchętniej :)
Takim "projektem" jest ta bluza.


Bluza powstała w godzinę - dokładnie tyle czasu zajął mi cały proces przeprowadzony gdzieś w początkach października.
A proces wyglądał tak:
1. dzieć położony, mąż wyjechany, mam czas
2. konstatacja "o ja piernik-dzielę, ale się zrobiło zimno"
3. konstatacja, że jutro prowadzę dziecia wózkiem do żłoba o 7:00 (noc)
4. konstatacja, że nie mam nic ciepłego/przytulnego pod kurtkę
5. konstatacja, że mam miluśną dzianinę dresową w ulubionym "szalonym" kolorze (szary)
6. znalezienie bluzki o fajnym fasonie "na wzór"
7. wejście na górę (owerlok był na posterunku, więc wystawianie odpadło)
8. odrysowanie wykroju na papier (można pominąć)
9. wykrojenie bluzy
10. zszycie (6 szwów) i "obrzucenie" brzegów owerlokiem (4 brzegi)



Następny etap to było zejście na dół i samozachwyt (ale mi szybko poszło!) oraz bluzozachwyt (ale fajna!). Czyli już nie-szycie, a coś co zwykle docelowo następuje "po".


Od tamtego październikowego wieczora bluza towarzyszy mi niemal nieustannie - robię jej wolne na pranie. Pasuje do wszystkiego i na każdą okazję.


Niestety pranie odciska na dzianinie swoje piętno. Nie wiem czy to kwestia jakości, czy one po prostu "tak mają", ale meszek od spodu nie jest już tak mechaty jak dawniej, a na stronie prawej pojawiły się skulkowacenia. No nic to - poleci się golarką i będzie git.


Oczywiście nie powstrzymuje mnie to przed jej noszeniem, bo bluza jest po prostu fantastycznie wygodna. Luźna, z wąskimi i nie za długimi rękawami.



Rękawami wykończonymi, jak wszystkie brzegi, po prostu owerlokiem. Po zgrzebności ;)


Tak samo wykończony jest łódkowy dekolt.


Ten dekolt jest może jedynym bluzy mankamentem. Na początku października był spoko, ale teraz, gdy jeszcze chłodniej, bywa nieco zbyt wychapany - po prostu ciągnie mi po karku.
Na szczęście wystarczy włożyć pod spód coś bardziej zabudowanego (i, przy okazji, z rękawem dłuższym niż 5/6) i jest idealmą.

Bluza "na plaskacza" w okolicznościach zewnętrznych wygląda tak.


A w wewnętrznych (za to bez nikogo wewnątrz) tak.


To dowodzi, że jej pożal-się-boże konstrukcja prosta jest jak budowa cepa. Prawie kwadrat + dwa prawie prostokąty.


Po zszyciu ramion i wszyciu rękawów w "podkrój pachy" szew rękawa i szew boczny zszyłam jednym pociągnięciem.


O, tu widać "meszek" po praniach, czyli baranka :)


A tu, że rękawy to jednak lepiej obrębiać przed zszyciem, bo po jest trochę ciasnawo i szew wychodzi za gęsty (maszyna szyła szybciej niż ja byłam w stanie przesuwać rękaw pod stopką).


I porażająco nierówny dekolt :) Na szczęście w noszeniu za bardzo się ta nierówność nie uwidacznia.


A teraz dowód na to, że się z bluzą niemal nie rozstajemy - to właśnie w niej paparazzi przyłapali mnie na parkingu w CH.
I stanowczo dementuję plotki, że sama strzeliłam sobie "selfiaka" w szaleńczym uwielbieniu dla siebie i bluzy :)



A z reszty materiału po bluzie uszyłam m.in. pokazową czapę, której Wam wciąż jeszcze nie pokazałam, bo raz, że nie mam weny na opis/instrukcję, a dwa, że i tak przyszedł czas na czapki cieplejsze (czytaj: wełniane) i to o nich będzie następną razą.
I o MOHERZE. Stay tunned!

* No właśnie - gdzie Was "natycha", gdzie przychodzą do Was Wasze najlepsze dziergane pomysły? Wymyślacie wszystko od razu, w detalach, czy tylko koncept ogólny? Podzielcie się w komentarzach :)
A żeby was nie ukierunkowywać nie powiem teraz gdzie natycha Agatę i mnie :)

** Rzecz jasna są osoby, znam takie z sieci a niektóre i z reala (Agata, to o Tobie), które w łapkach mają turbodoładowanie i dziergają swetry w tydzień. Ja do nich, niestety, nie należę :)